piątek, 27 sierpnia 2010

Co Pani wyprawia? /4/

Dawno już nie wspominałam o naszym programie, ale temperatura siadła nie tylko meteorologiczni e. Nasz koncert w Kołobrzegu był jednym, wielkim niewypałem, co poniosło konsekwencje zerwania przez nas kolejnych w Ustroniu Morskim i moim wcześniejszym wyjazdem. Przyczyny...? Naprawdę dużo by mówić....Z rozrzewnieniem wspominam  naszego akustyka Bartka Dzikowskiego. mam nadzieję, ze jeszcze razem popracujemy. Szkoda tylko widzów, którzy po tak dużej reklamie, kupili bilety i jak powiedziała do naszego dyrektora artystycznego jedna z pań- czuli się zawiedzeni. Zwłaszcza, że przedtem również odwołał swój koncert Iwo Komarenko. Szczęście, że po tylu antybiotykach, jakie wówczas brałam, / Tadeusz postanowił jechać do Kołobrzegu z żoną i natychmiast po występie wyjechał, nie czekając, aż spakuję swoje liczne kostiumy/ zdołam dojechać i wrócić nocą przez te cholerne lasy. No było minęło. Miejmy nadzieję, że taki horror- jak Ustroń i występ na dachu, podczas wichru więcej się nie powtórzy, bo nie życzę tego kolegom artystom.

BEZ MASKI: Jak SMS może zmienić intencję...

BEZ MASKI: Jak SMS może zmienić intencję...: "Na szczęście wyjechaliśmy już z koszmaru Ustronia Morskiego. Myślę, że te dwa tygodnie niestety nikomu nie wyszły na dobre. Jesteśmy też na ..."

środa, 25 sierpnia 2010

Jak SMS może zmienić intencję...

Na szczęście wyjechaliśmy już z koszmaru Ustronia Morskiego. Myślę, że te dwa tygodnie niestety nikomu nie wyszły na dobre. Jesteśmy też na Pomorzu, ale jakże innym kujawsko-pomorskim, a jutro wracamy do Warszawy. Wreszcie chwila na przejrzenie prasy. Ukazał się właśnie jeden z ostatnich robionych przed wyjazdem wywiadów dla TELETYGODNIA z Maciejem Wierzbickim robionym przy okazji powtórki serialu Trzeci oficer. Jak zwykle sięgnęłam po komórkę, aby wysyłać SMS-a, że wywiad się ukazał. Uważam, ze skoro wydawnictwa nie płacą aktorom za udzielenie wywiadu- to przynajmniej przyzwoitość dziennikarza, który bierze marną, bo marną kasę nakazuje go o tym powiadomić. Przyznam, ze w pierwszej chwili, gdy ktoś ze znajomych mi powiedział że jest mój wywiad i z kim zaprzeczyłam. To był mój pierwszy wywiad z tym aktorem w dodatku przez telefon i nie pamiętałam. Oczywiście po kupieniu TT i przeczytaniu  pierwszego pytania przypomniała mi się cała historia. Pan Maciej był w trakcie zdjęć do Domu nad rozlewiskiem i, gdy dzwoniłam wspominał o ograniczonym czasie. Umówiliśmy się precyzyjnie o 22.30, ale z kolei inny aktor p. Edward Lubaszenko przełożył godzinę swojego wywiadu. Nie cierpię takich sytuacji, bo co by się wtedy nie mówiło jest to niezręczność. Na szczęście rozmowa poszła gładko. Poprosiłam o błyskawiczną autoryzację i zgodził się. Niestety po kilku dniach jej jeszcze nie miałam, więc koleżanka w redakcji postanowiła wcześniej dać już gotowy, inny wywiad, bo przecież wiadomo, ze tygodnik ma obligatoryjne terminy oddania materiałów do drukarni. Zbliżał się jednak termin mojego wyjazdu i masa spraw do załatwienia. Denerwowałam się, że muszę czekać na ten jeden tekst. Napisałam, więc SMS-a
-  Panie Maćku, kiedy mogę spodziewać się autoryzacji?
Zwrotny SmS świadczył o tym, że nie dostał tekstu mailem ale też..
.ani w mojej, ani Pani karierze wywiad do Teletygodnia nic nie zmieni, jak ten wywiad się nie ukaże.
Przyznam, że nieco zdziwił mnie trochę arogancji ton tej wypowiedzi, zważywszy na całkiem miłą rozmowę, ale jako aktorka zrzuciłam to na karb poddenerwowania zdjęciami. Spodziewałam się jednak koszmarnej autoryzacji, a o dziwo przemiła agentka powiadomiła mnie, że poza interpunkcją nie ma zmian.
   Dzisiaj przypadkowo otworzyłam po 3 tygodniach swojego SMS-a z prośba o termin autoryzacji  i zgrozo zobaczyłam tekst:
- Panie kiedy mogę spodziewać się autoryzacji?
Wypadło słowo "Maćku"- co zmieniło diametralnie ton MOJEJ wypowiedzi.
 No, ale co począć na elektroniczne chochliki....

wtorek, 17 sierpnia 2010

Nareszcie trochę oddechu


Choć pewnie wiele osób powiedziałoby, że dzisiaj fatalna pogoda, dla nas wreszcie to raj. Spokój, cisza, cudowne powietrze i wreszcie dobre ciśnienie.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

BEZ MASKI: A won!!! turyści!!! Koszmar nad Baltykiem!

BEZ MASKI: A won!!! turyści!!! Koszmar nad Baltykiem!: "Przede wszystkim dziękuję za miłe, a także bardzo trafne komentarze i choć wolałabym komentować inny, może ważniejszy temat, znowu muszę zaj..."

A won!!! turyści!!! Koszmar nad Baltykiem!

Przede wszystkim dziękuję za miłe, a także bardzo trafne komentarze i choć wolałabym komentować inny, może ważniejszy temat, znowu muszę zająć się tym samym, choć może lepiej byłoby powtarzać teksty, bo w czwartek i piątek czekają nas koncerty. No chyba, że nikt nie przyjedzie...
 Uważam jednak, że  w poszczególnych miastach, a już na pewno w Ustroniu Morskim należałoby po wczorajszym "popisie koncertowym wymienić WŁADZE, niezależnie,  z jakiej opcji politycznej się wywodzą!!!! Dążą, bowiem skutecznie do tego, aby całkowicie wyeliminować polskich turystów, a może i zagranicznych z pobytu  nad polskim morzem latem. Gdybym tego sama nie przeżyła wczoraj, a właściwie już dzisiaj pewnie pomyślałabym, że jakaś starowina nadaje na młodzież, albo stetryczały ramol lub emeryt narzeka, bo przyjechał  nad Bałtyk w celu poznania starszej pani, a tymczasem dostał ostro po uszach.
Koszmar rozpoczął się o godzinie 12.00 próbą instalacji sprzętu i, jak już pisałam waleniem w bębny i gitary, ale prawdziwy horror miał się zacząć po 20.00. od 16.00 Lato z radiem, wyszliśmy nad morze. Sabinek smutny., Gdy na scenie pojawiła się Patrycja Markowska- koncert dało się słyszeć nawet nad morzem. Do której można siedzieć nad morzem? O 21.00 postanowiliśmy wracać. O dziwo nie wszyscy wracali. Po drodze mijaliśmy sporo osób, zziębniętych, okrywających się kocami, którzy nadal postanowili słuchać szumu fal, niż niewyobrażalnych decybeli. Sabinek też zaprotestował. Zwykle nie lubi spacerować w nieznanym sobie terenie. Tym razem położył się obok ogniska, przy smażalni ryb.Utytłał się tak w czarnym popiele, że wyglądał jak świnia pekari. Wreszcie udało się go dociągnąć do pokoju, w nadziei, że tu będzie ciszej. Nic bardziej mylnego. Biedaczek, aż zakrywał łapami swój wielki biały łeb. Moje nerwy sięgały zenitu, ale pomyślałam oby do 22. 00, gdy nagle obwieszczono ze sceny, że pojawi się PIASEK. W normalnych warunkach naprawdę lubię piosenki Piaska i chętnie bym posłuchała, ale po tygodniowym niewsypaniu, bo co noc wysłuchuję fałszów karaoke- zbliżałam się do szczytu ludzkiej wytrzymałości, a przecież sama jestem artystką. Jakby tego bylo mało przed północą Ustronie |Morskie zafundowało swoim wczasowiczom pokazy sztucznych ogni. Dało się słyszeć krzyki, piski rozbawionego tłumu.
  To koszmar przed którym co roku staram się chronić swojego pieska, dlatego nie wychodzę na Sylwestra. Zakryłam Sabinowi uszy, ale i tak 80 kg kolos trząsł się, jak osika. Gdyby nie telewizja, która miała nas dzisiaj odwiedzić, mieliśmy zareklamować nasz program CO PANI WYPRAWIA pewnie bym się rozpłakała, ale jak reklamować kabaret z podpuchniętymi oczami? nikt by nie przyszedł...:/
- No jeszcze kilka minut, jeszcze kilka...
Po 24... rozpoczął swój występ inny zespół. Skończył po 2 w nocy.
Dobrze, że ekipa telewizyjna przełożyła wizytę na wtorek. Za to ja odwiedziłam rano Panią stomatolog, która wyrwała mi ząb- na własne życzenie. Mam nadzieję, że to była właściwa przyczyna migreny i potwornego bólu głowy. Na szczęście to dolna 6. Na scenie nie będzie widać. A, jeśli nawet to trudno. Wpasuje się w rolę.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Czemu nie załapać artysty za !?

O samego rana ekipa Patrycji Markowskiej  i zespół Kombi przygotowują się do koncertu. Nie słychać własnych myśli,  bębnienie perkusji, strojenie gitar, gdzie najbardziej po uszach dają basy zagłusza wszystko. Widownia dopisze, bo wstęp wolny, pewnie płaci miasto.Sabinek zasłania głowę łapami. Był na strzeżonej plaży przez moment, bo nie dało się go odciągnąć od morza. Pogoda dopisuje, z nastrojami gorzej. Tubylcy zarabiają na turystach, ale tez maja ich serdecznie dość. W pobliskim sklepiku dało się słyszeć - I znowu ten łomot!
A turyści myślą, ze im wszystko wolno. Nie tylko dłubać w oczach psa, ale ciągać za nos artystę też wolno. Czemu nie! Wczoraj, gdy wsiadaliśmy do samochodu z Tadziem Rossem w Kołobrzegu, ledwo co zdążył ruszyć wycofując podbiegła starsza, rozbawiona Pani. Myślałam, że pani chce poprosić o autograf. Tadzio uchylił okno:- Jestem Jadzia.  Znam cię. Jak się masz?- chichotała sięgając ręką do torebki i zastawiając drogę wyjazdową, aby wyciągnąć z niej aparat fotograficzny. Nie dziwię się Bożenie Dykiel, która mówiła mi, że nigdy na wakacjach nie pozuje do zdjęć z fanami, nawet jeśli się na nią obrażają. Na szczęście naszej pani aparat zaciął się, więc kontynuowała- Co tu robicie? Gdy Tadeusz wyjaśnił, że przyjechaliśmy na występy- roześmiała się - ja też jestem tu na występach i ni stąd ni zowąd złapała Tadeusza za nos. Skonsternowany grzecznie przeprosił, żeby zamknąć okno, tłumacząc, ze  musi wyjechać, bo blokujemy aleję spacerową. Nic dodać nic ująć!

sobota, 14 sierpnia 2010

Zazdroszczę Aśce Bartel ciszy...

Właśnie w nr 32 Życia na Gorąco ukazał się mój artykuł o Joasi Bartel, która 5 lat temu podjęła decyzję o budowie domu na wyspie Wolin, który z trzech stron otaczają lasy, a z jednej jezioro. Przynajmniej jej pies może spokojnie się wykapać nie mówiąc o jego pani- cudownej zresztą kobiecie. My przez kilka dni szukaliśmy w pobliżu jakiegoś jeziorka, bo "Czerwona rzeczka"- jak ją nazywają tubylcy, po ostatnich powodziach okazała się jednym, wielkim ściekiem. Ponieważ czekamy już tylko na koncerty:  19 sierpnia  w Kołobrzegu- w "Widokówce" na szczycie- dachu, w przepięknej nowo powstałej kawiarni, na najwyższym w tym mieście budynku, a 20 sierpnia w amfiteatrze w Ustroniu Morskim- to potem zamierzamy odwiedzić województwo pomorskie i moje rodzinne strony - Grudziądz, gdzie w okolicy jezior nie brakuje.
   Ale nie wszyscy narzekają. Krysia Tkacz/ wywiad w aktualnym nr Teletygodnia/,  do której 2 dni temu dzwoniłam, aby jej powiedzieć o wywiadzie- nad morzem, w Podczelu czuje się wspaniale.- Wykupiono tu cały nakład Teletygodnia, a ja rozdaję autografy na czerwonej bluzce/ w TT umieszczono jej fajne zdjęcie w czerwonej bluzce/. Dobrze, że Sabinek czuje się trochę lepiej, bo już aportuje.

piątek, 13 sierpnia 2010

Ustronie nie oznacza ustronie....

Ustronie Morskie, gdzie mieszkamy, paradoksalnie przy ul Spokojnej stanowi centrum rozrywki tej nadmorskiej miejscowości. Począwszy od wycieczek rowerowych, tłumów wczasowiczów udających się na plażę, place zabaw dla dzieci, niekończące się grillowanie, bar karaoke, amfiteatr z wędzonymi rybami, pobliskie smażalnie ryb na zeszłorocznym tłuszczu wśród których wyrasta jak rodzynek restauracja, jadłodajnia "Gacek" . No i najgorsze- co może się zdarzyć niskie ciśnienie. Pomimo szumu fal i zawsze urokliwego morza, oraz ogromnych połaci zieleni otaczających lasów nie ma właściwie skrawka wolności, dokąd można by pójść na spacer bez tłumu wczasowiczów zaczepiających Sabina, dzieci ciągnących go za uszy, puszczających mu w oczy bańki mydlane lub opasłych, z nadwagą pań pocieszających się, że w tym jednym momencie, kiedy przechodzi uwaga przechodniów nie jest skupiana na zwisających im fałdach tłuszczu. Pełne podziwu są też mamuśki z wózeczkami podjeżdżające jak najbliżej głowy ogromnego owczarka podhalańskiego, zahaczające kółkami wózka o jego łapy i pytające czy dziecko może go pogłaskać , a tak naprawdę wsadzić mu mały paluszek w oko?! Jakby tego było mało wakacje są przecież po to, aby wrzucić na luz i wreszcie dać upust swoim pasjom: nachlać się do woli piwa albo i czegoś mocniejszego, popiardywać bez zahamowań na spacerach, oblepić się tatuażami, bo to modne, córeczce nalepić węża na oko albo wpleść długie modne sznurki we włosy, aby potem ciągnąć je za nie na plaży wyrywając przy tym połowę włosów. Nic dziwnego, że mieszkająca obok 8- letnia Dominika chciałby już wracać do domu. Zresztą tak samo, jak Sabin, któremu pewnie po nocach śni się podwarszawska działka, otoczona lasami, własny basen i nieustannie włączone spryskiwaczki. Tęskni też pewnie za spokojem- tak jak i my. Jedynym momentem, na odrobinę luzu wydawał się spacer na dziką plażę po Faktach, żeby bezpiecznie mógł popływać i nacieszyć się w morzę. Niestety i ta przyjemność została mu po części odebrana, bo nie tylko my wpadliśmy na ten genialny pomysł i o zmierzchu na plaży pojawia się wiele piesków. Ale nie czworonogi stanowią tu problem tylko drogą, którą trzeba tam dojść. Do wczoraj jeszcze całkiem znośna, dzisiaj stała się wręcz obrzydliwa, bo co rusz trzeba uważać, żeby nie wdepnąć w ogromną kupę. Ale nie psią LUDZKĄ!!!-  Ale poza tym jest wspaniale...

czwartek, 12 sierpnia 2010

Koszmar nad morzem

7 sierpnia pojechaliśmy do Ustronie Morskiego, bo tutaj i w Kołobrzegu mamy występy- również. Droga fatalna, ulewa, wąskie drogi. Okazuje się ślepe zaufanie GPC- owi, to coś co- może nas wyprowadzić nie na drogę, ale w pole. Nie dosłownie może, jednak trasa z Warszawy przez Bydgoszcz okazała się koszmarem. Na dodatek lokum znalezione przez internet okazało sie dużym niewypałem- "czworaki"!!! Blaszaki, z boazerią, w rzędzie, ze wspólnymi toaletami i natryskiem czyli PAWILONY CAMPINGOWE. KOSZMAR!!!
Po 12 godzinach jazdy z Sabinkiem - owczarkiem podhalańskim, który waży ponad 80 kg i całą drogę wyglądał za okno, więc przejeżdżające w kałużach samochody lały mu wodę na łeb, a przy okazji  i nam na plecy oraz totalne zmęczenie- nie dawały już żadnego imperatywu do działania po 20.00 Chcieliśmy jak najszybciej położyć sie spać, prznajmniej w czystej, bo wymaglowanej pościeli, więc teoretycznie bez bakterii. I,jak to zwykle w życiu bywa telefony do znajomych z prośbą o pomoc okazały się fiaskiem. Trzeba było szukać samemu. Co się jednak okazało... na tym samym campingu, w otoczeniu czworaków stoi piękny, murowany dom, gdzie mieszkają już ludzie w ludzkich warunkach: piękne, przestronne pokoje, łazienki, sanitariaty pod ręka. Pani - właścicielka obiektu, gdy usłyszała, że zamierzam szukać czegoś innego natychmiast zaproponowała tam pokój- choć początkowo miała małe obiekcje z uwagi na psa. W każdym razie żyjemy, po ludzku

wtorek, 3 sierpnia 2010

Co Pani wyprawia? /3/

Po licznych modernizacjach programu i ostatecznej akceptacji nazwy wymyślonej przez Tadeusza Rossa- Co Pani wyprawia? doszło wreszcie 7 czerwca do tzw. wewnętrznej premiery- na której mieli być wyłącznie znajomi, bez udziału dziennikarzy, bo raz- że to nie ten etap na premierę prasową, dwa, że miejsce FLORIAN, choć wspaniałe na eventy niekoniecznie odpowiednie na prezentację spektaklu. Hania i Tolek dzielnie znosili nasze próby, podczas których musieli ograniczać liczbę gości i dawało się już odczuć, że mają nas trochę dosyć. Plakat dopilnowany i zaprojektowany przez Wojtka Kiwerskiego na podstawie zdjęcia Marka Szymańskiego był i jest/ nadal go używamy/ - naprawdę piękny. I, gdyby tego dnia lało- można by składać ręce do nieba, ale niebo zesłało nam upały, które podwyższyły dodatkowo temperaturę w pełnej sali Floriana, a goście dopisali. cdn.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Ania Popek - perła wśród ....

                        Dzisiaj, jak w każdy poniedziałek ukazał się kolejny nr Teletygodnia z okładką ANI POPEK i moim  z nią wywiadem. Poznałyśmy się w 2001 roku... gdy, chyba- dopiero co- podjęła pracę w warszawskiej TVP. Pamiętam, ze spotkałyśmy się na rozmowę w dość nieciekawym hotelu przy Al. Lotników. Nie wiem dlaczego akurat tam?
                Ania była wtedy bardzo skromną dziewczyną- właściwie  młodą kobietą, ale od razu wyczułam w niej bratnią duszę. Byla niezwykle ciepła i normalna. Nic nie udawała, nie próbowała grać kogoś- kim nie była. Jak na osobę już publiczną była również niesamowicie szczodra. To rzadkość! Skromnie ubrana miała na szyi czerwoną, tiulową apaszkę, na której naklejone były kawalki czerwonego materiału..? w kształcie listków, co od razu zwróciło moja uwagę, bo czerwony i czarny to moje ulubione kolory. Nie omieszkałam wyrazić swojego zachwytu- bo to "coś.." było naprawdę piękne. Bez chwili wahania Ania zdjęła apaszkę i mi ją dała mówiąc, ze to rękodzieło jej przyjaciółki plastyczki, więc muszą ja przyjać.Mam ją zresztą do dzisiaj.
      Drugim niesamowitym momentem, gdy poznałam Anię- jako dobrego, wrazliwego człowieka- był dzień śmierci mojej Saby- owczarka podhalańskiego- 22 pażdziernika 2001 r. Maile nie były wtedy jeszcze tak powszechne, jak dzisiaj i wysyłałam własnie Ani wywiad  do autorzyacji- faxem. Moja Saba od roku chorowała, trzy razy w tygodniu dostawała zatrzyki z chemii, ktora sama jej robiłam i kiedy Pani weterynarz dała mi nadzieję, że wkrótce wyzdrowieje- własnie podczas wysyłania faxu do Ani usłyszałam lekkie uderzenie w drzwi w drugim pokoju. Gdy weszłam, a trwło to sekundy Saba umierała. Po raz pierwszy w życiu widziałam śmierć na żywo. Odeszla szybko i bezboleśnie, ale dla mnie załamał się świat, choć może dla niektórych to niezrozumiałe. W każdym razie- rok 2001 w ogole był dla mnie tragiczny: najpierw w lutym odszedł mój tata, na wiosnę jacek Strzemżalski- nasz przyyjaciel, redaktor mojego magazynu COLLECTION, a w październiku mój ukochan piesek.  Tego juz było za dużo. Więc kiedy dopilnowałam jej pogrzebu- leży na Psim Cmentarzu w Koniku- zamknęłam się w czterech ścianach i w sobie. nie wychodzilam, nie jadłam, nie oglądalm, nie słuchałam. Byałm ze swoimi myślami. I .... ktoregoś dnia odebrałm telefon. To była Ania. Zaproponowała, że mogę z nią i jej rodziną pojechać do Mikołajek do- nowego Spa- firmy Thalgo. Wiedziała w jakim byłam stanie. Nalegała tak długo, ze w końcu się zgodziłam. W pewnym sensie uratowała mi życie.
   Widze, że po latach- choć długo się nie widziałyśmy nic się nie zmieniła. nie odbiła jej palma, nie stara się być gwiazdą. Jest sobą.

CO PANI WYPRAWIA? /2/

 Michał Markowski przesłał Tadeuszowi Rossowi pomysł na treatment sztuki "Czyste szaleństowo" i spodobala mu się. Zgodził się z nim ją pisać. Miał tylko skończyć swój musical.... Ale w międzyaczasie, chyba podczas autoryzacji naszego artykułu do Zycia na Gorąco po raz kolejny powrócilismy do rozmów na temat estrady, nowych programów kabaretowych...  Chyba oboje poczulismy, że mimo obecnych zajęć ciągnie nas do teatru. W jakimś momencie Tadzio wpadł na pomysł, aby wyprzedzić sztukę- programem kabaretowym. Od lutego naszel linie telefoniczne zrobiły się naprawdę gorące, co w moim przypadku skończyło się niemal całkowita absencją na łamach pism. To- co ukazywało się jeszcze w okresie luty- maj bylo albo robione w pośpiechu i na wyraxne życzenie redakcji, ktorych mimo wszystko nie chcialam zawieść albo jak w przypadku Przyjaciółki i Pani Domu- to były teksty, które czekaly na swoją kolej wydawniczą.  Inna sytuacja byla w Teletygodniu. Tam nadal królował red. naczel. Tomasz Lada, a jego polityka prowadzenia pisma była- o zgrozo- dziwna. Robiony na zamówienie TT- wywaid z prawdziwą gwiazdą polskiego kina- Ewą Wiśniewską, nie doczekał się publikacji, za to hulały na łamach tzw. gwiazdeczki, ale o nich przy inne okazji. Dość tych dygresji.
                    Wracajac do naszego programu....
 W pierwszej wersji mial nosić tytuł NACIŚNIJ ENTER. / Wstęp Naciśnij enter- został zresztą do dziś/ ale Tadzio  po spotkaniu z jednym ze swoich synów- nie wiem nawet ktorym...?- w dniu swoich urodzin powiedział, że  trzeba zmienić nazwę, bo jak powiedział jego syn nie wszyscy taki tytuł odczytają własciwie. Chodziło mu glownie o starsze pokolenie, wśród ktorego jest nadal wiele osób, ktore nie potrafi obsługiwać komputera. I miał rację. Kolejna nazwa to- CZYSTE SZALEŃSTWO. Michal się zgodził, a my byliśmy szczęśliwi, ze mamy fajny tytuł. I zaczęły się mozolne próby, gdy nieoczekiwanie zaprponowano nam występ w okolicach Warszawy na 8 marca. To było rzeczywiście przeżycie.... Bez próby, z akustykiem, który był cały w nerwach, ale spisał się na medal i z monologami, piosenkami- każdy swoje. Ale wypadło nienajgorzej. najważniejsze, że zauważyliśmy, że konwencja:  dziennikarka przeszkadzająca artyście w jego występie, bo chce zostać gwiazdą- sprawdza się z publicznością.  Kolorowe peruki, ktore zamówiłam wcześniej przez internet i uszy zająca bawią widzów. Chyba ludzie są jednak spragnieni show i to, co zrobił kiedyś Michał Wiśniewski- sprawdza się również dzisiaj. Nie bawi już jeden smutny pan mówiący od lat te same monologi. Ludzie chcą się naprawdę bawić.
Ten występ, choć niedopracowany naprawdę nas podbudował. Tadzik dostał skrzydeł i pisał codziennie.
I tu zaczęły się dopiero schody i przeszkody wprost niewyobrażalne.
     Trzeba bylo znależć impresaria, organizatora, manadżera. Rozpoczełam dzwonienie po ludziach. Niemal każdy żądał taśmy z nagraniem programu, ktoś pytał czy Ross jeszcze występuje, bo przecież jest posłem, ktoś inny chciał zdjęcia itd, ect. Marek Szymański zgodził się zrobić nam sesję zdjeciową gratis, Wojtek Kiwerski - podjął się gratis zrobić nasz piekny plakat i przygotować profesjoanlnie graficzną ofertę, Alek Nowacki- przygotował podkłady itd, itp. Wiele osób nam pomagało bezinteresownie, wiele brało symbliczne pieniądze albo mniejsze, niz zwykle, za co jestesmy im ogromnie wdzięczni, ale i tak sporo nas to kosztowało, aby doprowadzić do nagrania.
Kolejne próby znależienia managera okazywały się strzałem kulą w plot, a warszawskie teatry albo nie były zainteresowane takim programem albo chciały zbyt wiele za wynajem sali. Wreszcie Tadeusz zaproponował Klub FLORIAN przy Chlodnej 3. prowadzą go urokliwi ludzie: Hania Wnukiewicz i Tolek Filipowicz, który zgodzili się dając nawet mały począstunek na naszą nieoficjalną premierę. Wtedy Tadzio wymyślił tytuł CO PANI WYPRAWIA? Tytuł spektaklu kabaretowego w Teatrzyku CZYSTE SZALEŃSTWO i tak powstala nasza pierwsza strona internetowa http://www.czyste-szaleństwo.pl/  ,ktora będzie ewaluować, bo ciągle jeszcze nad nią pracujemy. cdn.

niedziela, 1 sierpnia 2010




Posted by Picasa

CO PANI WYPRAWIA?

Z Tadeuszem Rossem spotkałam się dawno temu, w 1991 r. przy okazji redagowania i organizacji zespołu do nowego miesięcznika COLLECTION, w którym publikowali min: Zygmunt Broniarek, Agnieszka Osiecka, Jurek Antkowiak, Lucjan Kydryński, Ania Grzegrzółka i późniejszy redaktor naczelny Teletygodnia- Tomek Miłkowski, który wtedy był jednym z dwóch moich zastępców. Tadzio pomagal nam w kampanii promocyjnej dla telewizji, a znaliśmy się wcześniej z estrady.
          W styczniu br., jedno z pism, z którym aktualnie współpracuję- ZYCIE NA GORĄCO poprosiło mnie o nowy artykuł. Zupełnie niespodziewanie przyszedł mi do głowy Tadzio Ross, bo dawno go nie było na łamach.  Umówiliśmy się w Czytelniku, zeby miał blisko z Sejmu i o dziwo nie pojawił się. Byłam wściekła! Załozyłam kozaki na wysokim obcasie, a w okolicy nie było miejsc parkingowych. Wypiłam kawę i narzekając nie ukrywałam swojego oburzenia. Jednak Pan obsługujący szatnię ispakajal mnie, że pewnie co s Panu tadeuszowi musiało wypaść. Był bardzo zdziwiony, że  mnie "wystawił" i wyrażał się o nim w samych superlatywach. Gdy dojeżdżałam już w okolice domu  odezwał się telefon. Rzeczywiście nie mógł wyjść z Sejmu. Umówiliśmy się na drugie spotkanie, ale tym razem bezpiecznie wybrałam kawiarenkę bliżej mojego miejsca zamieszkania. Tym razem przyszedł pierwszy i od słowa do słowa oboje zaczęliśmy wspominać dawne lata, estradę, teatr. ON- zająl się od jakiegoś czasu polityką, a własciwie pracą na rzecz dzieci/prywatnie ma ich zresztą sporo.../ a ja też wycofalam się z zawodu aktorki i po ukończeniu UW , bez reszty pochloneło mnie dziennikarstwo. Badoliliśmy, że wilka ciągnie do lasu i , że może szkoda rezygnować z czegoś- co się kocha... A ponieważ nasz przyjaciel- dramaturg Michał Markowski wpadł na pomysł napisania kolejnej sztuki pt CZYSTE SZALEŃSTWO, ktorą zamierzał pisać razem z Tadziem, poprosił abym przy tej okazji zapytała- jak u niego z czasem i chęciami... ? Okazalo się nieźle.Tak zrodził się pomysł na założenie teatrzyku CZYSTE SZALEŃSTWO cdn.