czwartek, 15 grudnia 2011

Klasa- NIGDY się nie starzeje

O pani Ludmile Łączyńskiej czyli Wisi z Matysiaków pisałam w momencie przeprowadzania z nią wywiadu, więc tylko dodam, ze to niezwykła kobieta. Jej skromność i pokoro wobec ludzi, aż zawstydza rozmówcę. Ale wielcy ludzie tak właśnie mają.... Zapraszam do lektury ŻYCIA NA GORĄCO, tam również Wioletta Villas o której niedawno pisałam
Ludmiła Łączyńska
Przy tej okazji chciałabym jednak napisać o mojej wspaniałej koleżance- dziennikarce z Życia na Gorąco- ANI PAWLAK, która nie dość, że zawsze powiadamia mnie o kolejnej publikacji, to jeszcze wysyła ludziom te artykuły, jeśli o to proszą. Niezwykłość Ani polega jednak na czymś zupełnie innym- ONA nie ma nerwów. Gdy ja wściekałam się- jako przysłowiowy BARAN, bo ktoś wyprowadzi mnie z równowagi- Ania ze stoickim spokojem/ a przecież na pewno są rzeczy, które i ją denerwują/ mów: Tereska, ale weź na wstrzymanie- czy to coś zmieni?  I po dziesiątym tego typu zdaniu człowiek myśli- Boże o co ja się wściekam- faktycznie szkoda zdrowia
             Gdyby więcej w tym zawodzie było takich pań z klasą, jak Ludmiła i więcej takich dziennikarek, jak Ania życie byłoby bajką.

wtorek, 13 grudnia 2011

Boska Iza Trojanowska

Kalendarz Izy
Słowo się rzekło, więc mimo, iż padam na twarz ze zmęczenia- skomentuję wczorajszą imprezę z uroczystości promocyjnej kalendarza Izki.
Z Markiem Szymańskim- fotografem
Powiem tak: znamy się już bardzo długo, bo jeszcze od czasów teatru "Syrena", gdy ja byłam jeszcze adeptką aktorstwa, a Iza wkroczyła do tego teatru już jako gwiazda po sukcesie "Strachów". Pamiętam, że Witold Filler- dyrektor i Rysiek Poznakowski- gl. szef orkiestry i kompozytor byli wniebowzięci, że udało im się pozyskać gwiazdę piosenki, której "Podaj cegłę"  i wiele innych przebojów nuciła cała Polska. Co innego koleżanki aktorki- no one na pewno nie były zachwycone. Zresztą co tu ukrywać BYŁY WŚCIEKŁE na Fillera. Do jego gabinetu- zanim się pojawiła po raz pierwszy w teatrze- ustawiały się kolejki koleżanek aktorek- z których każda miała coś "miłego....???" do powiedzenia na temat Izy. Ale dyrektor był nieugięty, a jej była dyrektor Danuta Baduszkowa, z Gdyni- niepocieszona, że Izka wyjechała.
Brałyśmy dział w jednym przestawieniu, więc kiedy pojawiła się na próbie wszyscy zamarli. Wyglądała bosko, pachnąca, ubrana, jak  z najnowszej kolekcji mody i ta niesamowita fryzura.... którą dwa lata później skopiowałam i o co pewnie Iza miała pretensje.  Ale w tamtym okresie nie lubiłam Izy. Może dlatego, że była taka obca, niedostępna, zarozumiała i raczej niemiła. Może dlatego, ze gdy przyniosłam jej kiedyś list do garderoby wcześniej szukając jej, więc głośno wołałam na korytarzu- Nie wiecie, gdzie jest Iza Schutz?   A, gdy ją już znalazlam- ona z nieprzyjemną miną odpowiedziała: Nazywam się  Izabela Trojanowska!!! A może... trudno powiedzieć.
Wiem, że dzisiaj jest kompletnie inną osobą, niż przed laty- przynajmniej dla mnie.
         Spotkałyśmy się właśnie po długim czasie kilka lat temu, przy okazji wywiadu. Iza miała wtedy trudny okres, wiele gazet rozpisywało się na temat jej prywatności włażąc buciorami w jej życie.  Już wtedy wydawała mi się inna- przyjemniejsza, ale bardzo nieufna wobec ludzi. Tym bardziej, że spotykała się jakby nie mówiąc z dziennikarką. Była po rannych zdjęciach w "Klanie" więc wcale mnie nie dziwiło, że sprawiała wrażenie nerwowej. Ja też nienawidzę wstawać o 5 AM. Wywiad i autoryzacja przebiegły jednak pomyślnie. Mam wrażenie, że może przez ten fakt, że nie byłam jedną z tych dziennikarek, które szukają za wszelką cenę sensacji krzywdząc innych nasze relacje się ociepliły.
  Gdy otrzymałam zaproszenie na promocję jej kalendarza  mailem/ choć na takie zaproszenia bez uprzedzenia nie chodzę/ postanowiłam pójść. Umówiłam się z Markiem Sz., bo to przecież dziedzina, w której on również jest mistrzem i czekając na niego na Placu Grzybowskim 10 muszę powiedzieć, ze miałam dylemat- co to za miejsce, do którego zaprosił nas jej manager i Fotograf Piotr Kosiński= LEWANOWICZ- Cafe??? No wreszcie odważyliśmy się wejść.
W niewielkim pomieszczeniu sklepu- galerii  pełnym przepięknej biżuterii stało niewiele osób, ale goście wciąż przybywali, aż zrobił się naprawdę tłok. Ale co to bez telewizji, świateł jupiterów pośrodku stała filigranowa, szczuplutka, w czarnej sukience, gustownej biżuterii i pięknie, w delikatnym makijażu Iza. Witała gości wraz z właścicielkami galerii stonowana, uśmiechnięta i, jak zawsze z klasą. Była tak urokliwa, jak cały i przepięknie zrobiony kalendarz przez PIOTRA KOSIŃSKIEGO., a w tle słychać było dżwięki jej najnowszej płyty- dżwięki piekne, ale cichutkie, bo ważniejsi byli ludzie, którzy chcieli pogadać. Ale ludzie też inni- nie silikonowe, zarozumiałe lalki, których lepiej nie dotykać, bo mogą się rozpaść po stu operacjach plastycznych, które ostatnio spotkałam na innej- ważnej i hucznej konferencji.
Wyjeżdżałam uduchowiona, zadowolona i pełna szacunku dla Izy- za wszystko. Jest piękna i wielka. A galeria piękna- nawet wylosowałam fajny pierścionek. może i mnei szczęście dopisze w kolejnym roku..../

wtorek, 6 grudnia 2011

Odeszła niedoceniona

Violettę Villas poznałam lata temu w Teatrze Syrena, gdy Witold Filler postanowił zrobić niecodzienną rewię  z udziałem wielkiej gwiazdy TRZECI PROGRAM. Niecodzienny, bo żadna inna gwiazda- a było ich w "Syrenie" trochę- nie miała takich przywilejów: była przywożona i odwożona do Magdalenki/ tam wówczas mieszkała/ do teatru samochodem, miała własną garderobę, własną fryzjerkę, garderobianą i niejednokrotnie publiczność musiała czekać, po przerwie ponad godzinę, bo gwiazda nie była gotowa. Ale gwiazdą BYŁA! Jej 4 oktawy nie tylko wywoływały zdumienie i podziw, ale wielokrotnie, jak śpiewała swoją "Mamo..." na widowni słychać było głośnie pochlipywanie i w ruch szły chusteczki do nosa.  prawdą jest, ze może nie była zbyt inteligentna i nie zawsze potrafiła dobrać odpowiednie  słowa, ale w tym wszystkim była szczera. Pamiętam takie  dwa wydarzenia. Jedno- kierownikiem orkiestry był wówczas Ryszard Poznakowski, a że "Trubadurzy" byli na fali- sam miał prawo uważać się za gwiazdę. W drugiej części rewii Villas jako Liwia miała scenę z Brusikiewiczem na tle płonącego Rzymu. Scena kończyła się słowami Brusikeiwcza "Liwio czy chcesz być moja panią", na to pani Violetta miała zaśpiewać 'NIGDY PRZENIGDY NIE!. A, ponieważ kończyła ją koloraturową wokalizą zawsze przedłużała tę scenę, po której miał być finał o kilkanaście minut: wiła się po podłodze, jak kocica, przytulała do kolumn ect. co strasznie wkurzało Ryśka, bo i tak spektakl trwał godzinę dłużej. Pewnego razu nie czekając na wokalizę gwiazdy, sam z kanału, gdzie siedziała orkiestra zaśpiewał NIGDY PRZENIGDY NIE  był już finał. Oczywiście finał też był długi, ponieważ gwiazda musiała zmienić garderobę i wychodziła kilka razy do ukłonów. Po ostatnim swoim wyjściu, podeszła do mikrofonu mówiąc: Panie Poznakowski, prostota i prostactwo to duża różnica. Nie będę opisywać, co działo się za kulisami, gdy publiczność już wyszła z teatru, bo każdy, kto zna Rysia, wie, że ma duży temperament.....
              Drugie wydarzenie - to jej ostatni spektakl w Syrenie. Filler ułożył tak to przedstawienie, że Violetta Villas wchodziła po przerwie- jako nagroda. I, jak mówiłam zawsze się spóźniała, bo mimo, iz samochód przywoził ją o czasie uwielbiała przesiadywać w pobliskim barku pijąc herbatkę i zbierając hołdy od znajdujących się tam ludzi. Pewnego dnia dyrektor nie wytrzymał. Wpadł do barku obok i krzyknął "Marsz do garderoby i to zaraz" i wrócił do bufetu teatralnego, gdzie również i ja siedziałam. Gwiazda przechodząc z obrażoną miną zatrzymała się na moment, spojrzała na Witolda Fillera i powiedziała: "Wie, pan, wie pan... wie pan kim pan jest? Pan jest świnia z brudnymi łapami". Po czym grzecznie udała się do garderoby, a następnego dnia nie pojawiała się na spektaklu, bo podobno nie dostała rozgrzeszenia. To jednak przeważyło szalę tolerancji dla gwiazdy i Trzeci program zszedł z afisza.