środa, 19 lutego 2014

MÓJ CZAS WOLNY- NIEDOKONANY.....

                       


          Zdobyłam godzinę dla siebie. W domu. Sama. Siadam w fotelu. Jak dobrze, że nie ma nagrań, wywiadów, zdjęć. Cała godzina! Można sobie pozwolić na strumień myśli nieroztropnych. Swoje CV mogłabym napisać tak – urodziłam się i …żyję! Oddycham głęboko. Jestem szczęśliwa? A może rzucić palenie? Szybki osąd zysków i strat. Zaoszczędzę na drogich fajkach – wydam na łakocie, czekoladę, lody, na poprawienie nastroju. Potem dieta odchudzająca, zmiana gardroby, bo w większość nie wejdę, stymulatory na uspokojenie, bo będę podenerwowana.                      
      Rezygnuję z tego pomysłu.
Włączam telewizor. Jaroslaw Kret o pogodzie……. Mówi o tym, co jest za oknem… Durne- przecież sama widzę. O tym, co będzie jutro…powie wieczorem. Robi z tego tajemnicę!
     Są lepsze sposoby na oglądanie wybranej stacji. W żadnym razie przymilanki spikerów - zostańcie z nami, – bo to już bokiem wychodzi.
        Przełączam kanały. Polska kreskówka.   Przypomina się dawna dyskusja nad filmami rysunkowymi i nagonka na Disneya. Ja uwielbiałam jego bajki. A nasi plastycy wmawiają nam, że ogranicza wyobraźnie, że jest banalny, niemodny. Jakoby dzieci kochały na ekranie jedną kreskę, bo z tej kreski mogą sobie zrobić w marzeniach i słoneczko, słonia i samolot! G…no prawda! Dopieszczone, mozolne rysowanie Disneya, cienie i światłocienie wyczarowywały niezapomniany świat. Pewnie, że lenie plastycy, animatorzy woleliby jedna kreskę. Jak to wszystko można w życiu usprawiedliwić i przegadać?
          Wyłączam pudło, jeszcze pół godziny wypoczynku. Zdrzemnąć się? Nie!
  Potem godzina przebudzania się, a dwie kolejne kawy rozwalą mi wątrobę. Żeby tylko dwie…. W ciągu całego dnia będzie i z dziesięć.
 Lepiej posiedzieć i pomyśleć o…pracy.
Boże święty. I to ma być wypoczynek?
Poczytam. Nie, same naukowe książki, męczące, mądralińskie. Na fejsie jedynie kwiatki i serduszka, też nie. Na parapecie kwiaty, pewnie sucho mają…
Po nawilżeniu doniczek, pora na zakurzone szyby, podłogę w łazience, lustro, biurko.
         Za oknem deszcz o szyby bębni, trzeba wymyśleć inne obuwie…Myśle o sobie, jaka jestem? Wyjątkowa, tak jak wszyscy, niepowtarzalna, przebojowa, dziwna. Kobiecość uświadomiona i nieukrywana! Wiele pomysłów. Dużo męskich cech. Zawsze do przodu. Nie lubię kłamstwa, tandety i sytuacji beznadziejnych. Dlatego pogrzeby omijam. Nawet nie wiem, czy na swój wpadnę!
          Jestem w sumie zabawna. Nawet piłkę kopaną oglądam, byle nie trzecią ligę o pietruszkę. Z transmisji sportowych nie znoszę hokeja, bo nigdy krążka nie dojrzę.
         Myślę o przyjaciołach i znajomych, artystach.
Naszym strachem jest dół. Agnieszka Osiecka radziła poddać się czarnym myślom, a gdy już będzie się na dnie, odbić się w górę. Dickens sugerował wypić antałek czerwonego wina. Tak, w naszym środowisku chandra niejednego wykończyła. Aby się nie poddać i leczyć splin klinem, koledzy i przyjaciele mają różne metody. Aktor fotografuje ptaki o świcie, dziennikarka ćwiczy na siłowni, scenarzystka biega, a ja…nie rozmyślam.
Mogę stworzyć problem, którego nie ma! Ale jakże nie rozmyślać, gdy producent zmniejsza mi honorarium o połowę, od razu po wykonaniu pracy? Nigdy przed! Kapitalny ten kapitalizm, nie ma co!

        Koniec czasu wolnego. Ale odpoczęłam! Uff!!!

sobota, 15 lutego 2014

ZABRAĆ i tam zostawić...

        Ostatnio wydałam płytę. Ile sprzedaliśmy? Dwa domy i samochód. Aaa.... Płyt ile? Ani jednej. Bo wydaliśmy w jednym egzemplarzu. Chcieliśmy, aby to był od razu biały kruk.
        Tak to jest! Ja korzystam z życia, póki jestem młoda. Jak to mówią, zabytków się nie rozbiera. Każdy szuka swojej połówki. A moja połówka po prostu się mrozi w lodówce. I wcale nie musze szukać, jest pod ręką.        Dramat jest wtedy, gdy kupuje się hula hop i on pasuje. Są osoby, które wzięłabym na bezludną wyspę, ale tylko po to, aby je tam zostawić.

        Kiedyś zadzwoniłam do sejmu. Dzień dobry, chciałabym zostać posłanką! – Porąbana pani jest? – Tak, a czy jakieś inne kwalifikacje też są potrzebne? No, bo z kobietami są zawsze problemy, a jak wiadomo, z problemami się najlepiej…przespać!

poniedziałek, 10 lutego 2014

O REKLAMÓWEK DO SPOJÓWEK

                                 

         Pamiętam, jak przed laty, występując w reklamie wiśni w czekoladzie, zamęczona nieustannym powtarzaniem jednej scenki, zmuszana do wchłaniania kolejnych pudełek tych łakoci na próbach - po 21 pudełku zaczęłam wymiotować do kubła obok. W dodatku z tym przylepionym uśmiechem, pomiędzy wiecznym oblizywaniem się i okrzykami, jakie to pyszne! Ale czego się nie robi dla sztuki – komentował ubawiony „reżyser” owego dzieła.
      No właśnie! Dla sztuki?
Uczestnicząc w kolejnych castingach zauważyłam tę niesłychaną, twórczą pasję autorów reklamówek, ten przegląd setek twarzy, by wybrać najlepsze! Ten zapał, graniczący z fanatyzmem, mający świadczyć o tym, że powstaje kolejne reklamowe dzieło życia nieznanego jeszcze realizatora, co dzięki trzysekundowej migawce wkroczy do panteonu gwiazd mediów artystycznych!  Nie! Reklamówka nigdy sztuką nie była, nie jest i nie będzie, choćby najlepiej zrobiona. Jej służalczo- kłamliwy charakter i teza wykluczają jakąkolwiek sztukę. Podstawieni rozmówcy, aktorzy poprzebierani w kitle lekarzy, farmaceutów, w stroje kucharzy, lipne wykresy, oszukańcze sondaże poparcia! Skoro wiemy, że jesteśmy nabijani w butelkę czy reklama zniknie? Co to, to nie!
       Media będą królować dopóki żyjemy i wetkną nam każdy chłam. Ale może nie damy się kiedyś nabierać tak łatwo?
         Wzdycham, powątpiewam, smutnieję!
Moją reklamę pokazywano zaledwie kilka razy, dla pocieszenia Sophia Loren w swej zachwalance makaronu też nie zabłysła. Owa reklama po kilku emisjach także zdechła, ale tylko, dlatego, że zleceniodawcy źle obliczyli kasę i nie było ich stać na wykupienie większej ilości antenowego czasu.
                     Reklama dźwignią handlu?
No nie wiem, nie zawsze, nie w każdym handlu. Powiedzonko niby trafne, ale tyle przydatne, co” każdy kowalem swego losu”, – gdy kuźni, młota i nawet konia do podkucia brak lub” cukier krzepi”, – kiedy miliony cukrzyków nazywa go białą śmiercią.
        Gdzie te czasy, gdy aktorzy popchnięci buntem sprzeciwu przeciwko władzy odmawiali udziału w reżimowych produkcjach? Szczycili się odwagą, honorem, poczuciem solidarności. Czy nic nie zostało? Nic. Za kilka stów, o ile zostanie się wybranym na zdjęciach próbnych trzeba brać udział w apoteozie lichwy/banki/, wychwalaniu niesprawdzonych leków/koncerny farmaceutyczne/propagandzie sukcesu/ Unia/ itp.! Nie masz prawa na odmowę, bo cię już nie zaproszą, nie masz prawa na bunt, bo umrzesz z głodu, nie masz wpływu na „dzieło”. A o jakości reklam świadczy to, co widzimy. Poczynając od wygłaszanych dialogów, najczęściej nachalnych, niedobrych, niedowcipnych, sztucznych, a kończąc na całym etapie produkcji.
          I jak każdy widz zadaję retoryczne pytanie…
Czy ta reklama jest skuteczna, czy zachęci do kupna towaru? Przecież to jedyne kryteria pożytku tych filmowych agitek. Badania skuteczności reklam są przeprowadzane sporadycznie, byle jak, po łebkach - to za drogo kosztuje. Jakież, więc to pole do nadużyć, do nepotyzmu, kolesiostwa, zwykłej nieuczciwości. Kto odpowie na pytanie, – czemu ta osoba będzie lepsza od tamtej na ekranie? I co to znaczy lepsza?
 Czy aktor…
A-    który kupuje szampon, bardziej mnie- konsumenta zachęci do kupna tego szamponu?
B-     czy aktor B? Czy aktorka C piorąca w proszku lepiej zareklamuje produkt, niż pani D? Jaka powinna być? Taka jak wszyscy, „nasza”, zwykła, pani domu, jakich wiele, czy wybijająca się charakterystycznością, tym nieodgadnionym czymś. Jestem w stanie zrozumieć, że gwiazdy zachwalające towar mogą być skuteczne, bowiem prawa psychologii o tym trąbią. Sławny aktor grający miłosiernego księdza czy lekarza wzbudza zaufanie i uwierzymy mu, gdy w reklamie wciska nam syrop na kaszel o podejrzanej nazwie Kaszelax. Ale reszta?  Doprawdy trzeba być mistrzem panowania nad rozumowaniem tłumu, psychologiem, intuicjonistą, wizjonerem i magiem, wręcz Panem Bogiem, aby wyrokować, że ten dobór obsady jest najlepszy! I ten rodzaj filmowania i montażu i muzyki najtrafniejszy. A gdy się wali kulą w płot? A kto to tam sprawdzi? No, kto. To nie reklamowy film jest winny w razie, co, tylko badziewiasty towar, nie?
         Ach, chciałabym poznać osobiście tych „pisarzy” produkujących owe scenki do reklam, prywatnie porozmawiać z reżyserami o wyższej konieczności tych produkcji. I chyba usłyszę to, czego się spodziewam. Wylewająca się zewsząd ideologię nieprawdy, dorabianie sobie artystycznych ambicji, nieznośną, bezrefleksyjną zgodę…na wszystko! W imię mamony. W imię ojca i syna…
         Ktoś przenikliwie mądry wymyślił to słowo. Zawiera w swoim rdzeniu całą istotę sprawy, Bowiem najczęściej bierzemy udział w Re – Kłamie. Tak, teraz widać, kim jesteśmy, ludźmi do wynajęcia, kupienia, sprzedajnymi, poddanymi władzy pieniądza, małymi ludzikami w tłumie bezrobotnych artystów. Takie czasy – ktoś westchnie i pochyli głowę na znak zgody i umilknie, aby więcej nic nie mówić…
         Z błogosławioną ironią przypominam sobie opowieść Lidki Stanisławskiej startującej do jednej z reklam. Reklamy nie dostała, bo w myśl słów reżysera była za bardzo ”przy kości”. W reklamie wystąpiła…Dorota Wellman. I to jest pointa mych rozważań nad całą maszynerią tworzenia reklam i wysiłku sztabu ludzi, co tam sztabu, batalionu, bo wliczając aktorów, w taki projekt zaangażowanych są setki. A potem góra rodzi mysz! Niechże, więc statystom, aktorom, oświetlaczom, charakteryzatorom, kostiumologom, scenarzystom, reżyserom nadal śni się, że robią coś z pożytkiem dla społeczeństwa, z ideą na czele, śni się coś więcej niż to, że tyrają za kasę. Wspierają koncerny, manipulują, otumaniają. Sen słodki, sen, który nie ma sumienia, pozbawiony jest też logiki, sen, który daje tylko siłę do przeżycia. Nie do życia, do przeżycia.
         Ale, ale… nie jestem publicystką i dziennikarką śledczą, ani też interwencyjną panią reaktor. Tym razem pytałam, jako widz. I z wielką radością przestaje być widzem, wracam do aktorskiego nimbu, do mego videobloga. Oglądając poprzednie i ostatnie odcinki trochę mi żal tych wszystkich nieujawnionych w materiale scen, tych wypowiedzianych myśli, zawahań, pomyłek…Cóż, czas każe montować moje programy bezwzględnie. Nic poza ustalony limit minut. Przypominam sobie wzruszenia Teresy Lipowskiej, gdy szczerze i śmiało mówiła, jak sobie radzi po stracie ukochanego męża, łzy śmiechu wspomnianej już Lidii Stanisławskiej opowiadającej o swych koncertach… Refleksyjne wspomnienia Krysi Sienkiewicz. Ale przychodzi dobry anioł, kładzie palec na ustach i szepce – „Nie martw się Tereniu, to wszystko masz w duszy i na taśmie, może te rozmowy kiedyś pokażesz w całości.” O tak, nawet te fragmenty z prób! Nawet te chwile, gdy puszczały nerwy i pojawiał się płacz, ze wzruszenia lub śmiechu… Ot i cała ja. Oto i moje pisanie. Od reklamówek do…spojówek! Kobiety tak mają! Myślą naraz o rzeczy tysiącach. 
Wybaczcie, ale nie zanudziłam, prawda?


środa, 5 lutego 2014

CZARY....MARY...wspomnienia z planu

                                 

        W ostatniej transzy videobloga GAŁCZYŃSKA BEZ MASKI było- aż pięcioro gości! Plan przygotowany, ale jak zwykle pełen niespodzianek, szarpanina z czasem, niezawiniony chaos! A wszystkim zależy, aby nie było pustych godzin, długich przerw pomiędzy występami kolejnych gwiazd – stąd logistyczna nerwica, bałagan, podenerwowanie, normalka. Prowadząca ma być na ekranie miła, spokojna, uśmiechnięta, ale w czasie przygotowań niejeden raz zgrzytam zębami.
                   Moje zapiski z planu?
                  Ależ bardzo proszę!
 – Ktoś dzwoni, że nie dojedzie, bo spadł śnieg
-  inny nie wpadnie, bo chory
-  kolejny wpadnie jednak, bo śnieg przestał padać …
 Ekipa głodna i trzeba nakarmić, kawa się rozsypała, telefon w trakcie nagrania, gwiazda narzeka na kostium, ktoś prosi o przerwę na oddech, światło niedobre, aktor chce szybko, bo ma próbę, światło już dobre – aktora nie ma. Kawa zrobiona, szukanie aktora, pretensje do całego świata, zmęczenie ekipy, hałas z ulicy, nie słychać pytań, słychać pytania, nie słychać odpowiedzi, minuty pędzą, czas ucieka, za dużo pudru na twarz, pies gwiazdy nie może być w kadrze, awantura, pies gwiazdy może być w kadrze, trzeba zmienić scenografię, poprawić ujęcie, powtórzyć ujecie, nie zmieniać scenografii, korale na szyi zdjąć, aktor się odnalazł, przerwę zrobić, nie robić przerwy, Uff!
Ale cóż, mój pomysł, mój program – kłopoty na własne życzenie! Chciałaś, to masz! 
        W trakcie kręcenia video bloga wracają wspomnienia!
Wraz z przybywającymi gośćmi pamięć o przeszłości wyostrza się, materializują się przed oczami sceny i obrazy. To Hania Bakuła przyjeżdża, słynna malarka, którą poznałam dzięki naszej wspólnej, wielkiej przyjaciółce Ninie Terentiew, spotkałyśmy się przed wielu laty, gdy byłam jeszcze modelką u Heleny Rubinstein, w czasach głodnych, ale dla mnie wspaniałych. Artystka zgodziła się udzielić mi wywiadu, pod warunkiem, że namaluje mój portret, który potem kupił mi w prezencie na urodziny tatuś/ za grube pieniądze/! Duży talent plastyczny to i gruba kasa! Ten portret jest dzisiaj elementem scenografii. Kręcimy!!!
- Cisza na planie- krzyczy młoda, ale zdolna i stanowcza operatorka.  
        Rozmawiamy, ale Wy widzicie tylko czary, kilka zmontowanych minut dla potrzeb zgrabnego programu, a ja z tych wielogodzinnych sesji ze znajomymi gwiazdami wychodzę podobna do mary!
Jednym słowem czary -mary. Chwiejąc się na nogach, oblepiona problemami i zwierzeniami tych ludzi, staram się wygrać ze swoją prywatnością, intymnością i przegrywam. Mam do czynienia przede wszystkim z ludźmi, pełnymi namiętności i pasji, żyjącymi . jak to artyści, pełną parą. Gdy ich coś boli, to boli tak, jakby im wszystkie zęby rwano na żywca, podczas gdy śmiertelnicy owe klęski przyjmują często tylko wzruszeniem ramion. Artysta, jak kocha, to guziki w koszuli pękają, gdy tworzy, to bramy nieba rosną i otwierają ramiona…
        „Zarejestrowanych” na taśmie filmowej gości już jest sporo: Wanda Kwietniewska, Mariusz Czajka, Darek Siastacz, Marek Frąckowiak,  Krysia Sienkiewicz,  Krysia Tkacz, Beata Kawka, Lidia Stanisławska, Paolo Cozza, Wojtek Pijanowski, Ryszard Rembiszewski, Janusz Waściński, Teresa Lipowska, Danuta Stankiewicz i wielu innych…, których dopiero zobaczycie. To moi przyjaciele. Hieny, egoiści i zazdrośnicy nie mają tu wstępu. To mój program i zapraszam, kogo chcę. Oni wszyscy mają na swoje ekranowe”odbicie”okruszek czasu, ale przedtem i potem, na próbach słuchaczem jestem ja. Skupiona, otwarta, przyjazna. Wcale nie rutynowa  przepytywaczka, ale ciepła pani domu, ucieszona z każdej wizyty. Te porządne założenia mego programu sprawdzają się na ekranie, ten blog ma wiernych widzów…
        Oto przybywa Maciek Orłoś, uroczy, grzeczny, wyważony. Takiego go znacie i  myślicie, że takiego zobaczycie… Otóż nie!
Na z pozoru niewinne pytanie-  Czemu po udanym debiucie filmowym, głównej roli nie został aktorem, otwiera się w nim skala buntu, niezgody, niekończących się, niemych pytań do świata i losu. Nie ma prawd pewnych i trwałych, jest tylko retoryczne pytanie Maćka- czy to piekło tego zawodu sprawiło lub dziwnie urządzony kraj spowodował, iż po filmie „Hania”…nagle nie otrzymywał kolejnych propozycji?
             Jakbym siedziała w cichej, okratowanej celi konfesjonału i wsłuchiwała się w szept aktorów. Szept, który dociera do każdej cząstki mojej świadomości. Ja cichy sens rozumiem i współodczuwam, jestem przecież aktorką.  
         Ogólnie mój program dotyczy miłości i zdawać by się mogło, że szept jest w nim mile widziany. Ach, nic podobnego! Aktorzy niejednokrotnie śmieją się i wrzeszczą o tym boskim darze, prezentując się godnie, prężą piersi z dumą, jak gladiatorzy na arenie uczuć mniejszych i większych!

        Trwa nagranie. W pewnym momencie dowiadujemy się, że umarła Nina Andrycz. Zapada grobowa cisza, kamera przestaje pracować, za oknami wiatr się wzmaga. A przecież nikt od nas nie wymaga nawet minuty ciszy! To dzieje się samoistnie. Przez chwilę nie mogę się skupić, bo przecież czytałam jej ostatni, obszerny i nadzwyczaj szczery wywiad, o jej miłości, o ukochanym teatrze Polskim niszczejącym z braku pieniędzy, o Cyrankiewiczu, Hanuszkiewiczu, Aleksandrze Węgierce, jej profesorze, który na pytanie Niemców, czy jest Żydem – odparł – tak… i został rozstrzelany. A przecież nie wyglądał, niebieskooki, słowiańskie rysy, miał szanse przeżycia, gdyby zaprzeczył…Myślę o słynnej aktorce, wprost stworzonej do grania królowych. Coraz mniej mamy królowych, prawda? Odchodzą wielkie monarchinie ziemskiego cesarstwa, a jeszcze kilka dni temu śniłam, że z nią porozmawiam.
        Ale program musi trwać dalej….
Na szczęście tego dnia to już ostatnie nagranie. Wchodzi moja przyjaciółka Justysia Sieńczyłło. Ekipa jest od samego początku pod jej urokiem. Skromna, normalna, do tego nadal taka śliczna. Rozmawiamy wcale nie o tym, co znajdzie się na taśmie, bo chcemy się sobie zwierzyć i wewnętrznie pobudzić. Wtedy postać na ekranie pulsuje inną barwą…To nam, aktorom, pomaga! Dziwny zawód – niby taki na wynos, a każda rola zostawia ślad…
        To tylko zapiski z planu jednego zdjęciowego dnia, rozedrgany przypływ pytań, wątpliwości. Wynikają z natłoku wrażeń, wspomnień, zmęczenia. Utajonej radości, że oni zostaną na moim blogu utrwaleni. W czasie nagrań mam chwile, że czuję się jakbym ze szczytu wieży Eiffla patrzyła w dół i panowała nad całym Paryżem, a za moment uczucie, że z tej wieży spadam... To przypływ i odpływ energii, lepsze i gorsze sekundy, pytania do samej siebie, czy uda mi się zdjąć z aktorów maskę? Czy po jej zerwaniu zamiast twarzy nie zobaczę drugiej maski…
Tak…. nie chcemy być zbytnio obnażani i dotykani zimnym okiem obiektywu.  Ale nad wszystkim panują twarde reguły rynku. Krążą, jak sępy nad nami, słyszymy ich jadowity syk – szybko, atrakcyjnie, przebojowo! Sentencje z biblii kapitalizmu! A przecież jest się tylko człowiekiem, słabym, wiecznie niepewnym końcowego efektu, narażonym na stres, poddanym próbie wytrzymałości…No cóż, prowadząca musi za wszelką cenę zachować zimną krew. Grać spokój, grać wieczny uśmiech. Znajdować w rozmówcach prawde, skreślać banały, wzniecać iskierki radości, szukać w nich marzeń, po które jeszcze nie sięgnęli, wyzwalać naturalność.
       Łatwo powiedzieć. Czary mary!  
Ale cóż zrobić, gdy Hania Bakuła przypomina mi paryskie czasy, Stankiewicz moje wokalne występy, Cozza mych przyjaciół we Włoszech, Orłoś mój filmowy debiut, z Zosia Czerwińska – teatr „Syrenę” …Czy będzie ciąg dalszy mych zapisków z planu? Zobaczymy…..
 To tak, jakby jeszcze raz przeżywać trudy nagrań, a jednocześnie wspominać życie. To wzrusza, ale i czasem boli…