wtorek, 6 grudnia 2011

Odeszła niedoceniona

Violettę Villas poznałam lata temu w Teatrze Syrena, gdy Witold Filler postanowił zrobić niecodzienną rewię  z udziałem wielkiej gwiazdy TRZECI PROGRAM. Niecodzienny, bo żadna inna gwiazda- a było ich w "Syrenie" trochę- nie miała takich przywilejów: była przywożona i odwożona do Magdalenki/ tam wówczas mieszkała/ do teatru samochodem, miała własną garderobę, własną fryzjerkę, garderobianą i niejednokrotnie publiczność musiała czekać, po przerwie ponad godzinę, bo gwiazda nie była gotowa. Ale gwiazdą BYŁA! Jej 4 oktawy nie tylko wywoływały zdumienie i podziw, ale wielokrotnie, jak śpiewała swoją "Mamo..." na widowni słychać było głośnie pochlipywanie i w ruch szły chusteczki do nosa.  prawdą jest, ze może nie była zbyt inteligentna i nie zawsze potrafiła dobrać odpowiednie  słowa, ale w tym wszystkim była szczera. Pamiętam takie  dwa wydarzenia. Jedno- kierownikiem orkiestry był wówczas Ryszard Poznakowski, a że "Trubadurzy" byli na fali- sam miał prawo uważać się za gwiazdę. W drugiej części rewii Villas jako Liwia miała scenę z Brusikiewiczem na tle płonącego Rzymu. Scena kończyła się słowami Brusikeiwcza "Liwio czy chcesz być moja panią", na to pani Violetta miała zaśpiewać 'NIGDY PRZENIGDY NIE!. A, ponieważ kończyła ją koloraturową wokalizą zawsze przedłużała tę scenę, po której miał być finał o kilkanaście minut: wiła się po podłodze, jak kocica, przytulała do kolumn ect. co strasznie wkurzało Ryśka, bo i tak spektakl trwał godzinę dłużej. Pewnego razu nie czekając na wokalizę gwiazdy, sam z kanału, gdzie siedziała orkiestra zaśpiewał NIGDY PRZENIGDY NIE  był już finał. Oczywiście finał też był długi, ponieważ gwiazda musiała zmienić garderobę i wychodziła kilka razy do ukłonów. Po ostatnim swoim wyjściu, podeszła do mikrofonu mówiąc: Panie Poznakowski, prostota i prostactwo to duża różnica. Nie będę opisywać, co działo się za kulisami, gdy publiczność już wyszła z teatru, bo każdy, kto zna Rysia, wie, że ma duży temperament.....
              Drugie wydarzenie - to jej ostatni spektakl w Syrenie. Filler ułożył tak to przedstawienie, że Violetta Villas wchodziła po przerwie- jako nagroda. I, jak mówiłam zawsze się spóźniała, bo mimo, iz samochód przywoził ją o czasie uwielbiała przesiadywać w pobliskim barku pijąc herbatkę i zbierając hołdy od znajdujących się tam ludzi. Pewnego dnia dyrektor nie wytrzymał. Wpadł do barku obok i krzyknął "Marsz do garderoby i to zaraz" i wrócił do bufetu teatralnego, gdzie również i ja siedziałam. Gwiazda przechodząc z obrażoną miną zatrzymała się na moment, spojrzała na Witolda Fillera i powiedziała: "Wie, pan, wie pan... wie pan kim pan jest? Pan jest świnia z brudnymi łapami". Po czym grzecznie udała się do garderoby, a następnego dnia nie pojawiała się na spektaklu, bo podobno nie dostała rozgrzeszenia. To jednak przeważyło szalę tolerancji dla gwiazdy i Trzeci program zszedł z afisza.

13 komentarzy:

Anonimowy pisze...

super wspomnienia!
Młody.

Anonimowy pisze...

Smierć to śmierć, żle że odeszła w tak okropnych warunkach
Barbara

Anonimowy pisze...

Git wspomnienia Terka, pewnie Violetkę trochę podtruli. A jakby nie gadać to skandal, ze babcia tak smutnie odeszla

Anonimowy pisze...

Naprawdę lubiłam Panią Violettę była z niej prawdziwa artystka i miała taki piękny głos. I przeciez jej sławne schronisko biedaczka nie maiła na wykarmienie tych piesków. A dzisiaj minister kultury wypowiada się, ze próbowali pomagac. jak tym panom NIE WSTYD!!!!!

Anonimowy pisze...

Pani Tereniu wspaniale te wspomnienia i wspaniały jest komentarz pana, który wyjawił, że jest dziennikarzem J.A pod poprzednim pani wpisem. Ból ściska serce, jak sie czyta takie rzeczy o dziennikarzach. Kiedyś to był zawód pełen godności i do pozazdroszczenia. Naprawdę Państwu współczuję.

Anonimowy pisze...

Teraz to o niej gadają, a jak żyła to niedoceniali. masz racje
Anka

Anonimowy pisze...

W ogóle to na drzewo całą tę kulturę

Anonimowy pisze...

A ja tam czniam...
GBUR

j.a. pisze...

Lepiej nie można było napisać wspomnienia o Zmarłej Artystce. Zazdroszczę tego tekstu. Pamiętam, że w 1984 r. moja teściowa raz w tygodniu chodziła do kościoła na warszawskim Okęciu, bo raz w tygodniu na nabożeństwo przyjeżdżała wspaniała V.V. Tam ją poznałem osobiście, czekając z różami pod kościołem. Dostałem autograf i udzieliła mi pierwszego wywiadu dla tygodnika "Razem". Wszyscy w redakcji dziwili się, jak udało mi się dotrzeć do wielkiej gwiazdy? Dziś dopiero zdradzam szczegóły. To takie moje prywatne wspomnienie, ale gdzież mi do tekstu Teresy?!

Anonimowy pisze...

A ja bywałam u cioci, kiedy Villas czyli pani Czesia mieszkała jeszcze w Magdalence. Była absolutną dewotką, która miała kaplicę w swoim domu. Bywali u niej różni ludzie widziałam osobiście, jak nie wpuściła pana Fillera, widziałam też jak bywał u niej p. Tomek Raczek . Każdy chciał ja wykorzystać na swój sposób, ale nikt nie wyciągnął do niej przyjaznej dłoni. Każdy chciał zarobić "na tym małym, biednym zwierzątku". Nic dziwnego, że osaczona nie potrafiła już tego wszystkiego ogarnąć. Niedawno widziałam w telewizji taka ciotę- z Angory, która wypowiadała się na temat Violetty- to już całkowity skandal, aby ktoś taki jak Bogdan Gadomski- z Angory wypowiadał się na jej temat... Załuję, ze odeszła, ale dla niej na pewno lepiej.

Anonimowy pisze...

Zgadzam się z panem j.a. doskonale to pani napisała prosimy o więcej takich historii. Szkoda, że nie ma pani swojego programu w Tv albo stałej rubryki w jakiejś gazecie.
Andrzej

Anonimowy pisze...

Zgadzam się pani Teresko z przedmówca, prosimy opisywać jakieś anegdoty, tak fajnie się to czyta
Anka

Anonimowy pisze...

Wszystkich to czeka...