środa, 29 grudnia 2010

Pamięci tych, którzy odeszli w tym roku

Końcówka roku to okres podsumowań. W tym roku odeszło do nas wiele wspaniałych osób, a także tych szczególnie bliskich mnie. Wspomniany już przez mnie przy okazji powstawania miesięcznika COLLECTION
Jurek ŻUKOWSKI./ odszedł 13 marca 2010/  wieloletni dziennikarz Dookoła świata, z-ca red, naczelnego w "PrzeglądzieTechnicznym" u nas Redaktor merytoryczny. Był rewelacyjnym dziennikarzem i znakomitym kolegą. Był srogi w swoich opiniach, ale co ważne miał znakomite poczucie humoru i co ważne trwał przy mnie zarówno w momentach świetlanych, jak i tych, gdy słoneczko na chwilę zachodziło. To były początki mojego dziennikarstwa, wiec powtarzał, że w naszym gronie Ja- jestem najlepszym managerem.
Drugą osoba choć nie w tej kolejności  odejścia była Pani pseudo. Ania \Warecka czyli Barbara HENEL Pisałam niedawno o Pani Ani , więc tylko powtórzę, że Pani Ania była kobietą niesamowitą, wydała dziesiątki płyt ze swoimi tekstami, pisała dla czołówki polskich piosenkarzy nie ruszając się niemal z domu. Dla mnie napisała min. słodką piosenkę IDZIE NOWY ROK. Była dużo, dużo starszą ode mnio osobą, ale jak się z nią rozmawiało, w ogóle nie czuło się różnicy wieku.
I wreszcie JULITTA NOWICKA  wieloletnia dziennikarka EKRANU  i przede wszystkim TELETYGODNIA. Odeszła 14 maja 2010 
Julka- jak zwykle mówiono o Niej była osobą niezwykłą. Z jednej strony była wspaniałą dziennikarką, na ktorej piórze i "darciu mordy" na niedorosłych dziennikarzy wychowały się  pokolenia. Nie owijała w bawełnę, nie stosowała taryfy ulgowej, ale doceniała dobre dziennikarstwo.Do mojego dziennikarstwa nigdy nie miała zastrzeżeń, ale że charaktery iałyśmy podobne bywały okresy, że nieźle dawałyśmy sobie wzajemnie popalić. Jednak ważniejsza od tego była życzliwość i absolutne docenianie mojego pierwszego zawodu czyli aktorstwa. Tutaj była niezaleznie od temperatuy naszych  relacji prawdziwą PRZYJACIÓŁKĄ. To ona walczyła o zrobienie ze mną wywaidó do Teletygodnia przy kazdej najmniejszej sposobności, roli w serialu, wygrania jakiegoś tam konkursu Miss czy chodzenia na wybiegu.. |Za jej czasów też często na łamach był Zbyszek Buczkowski i Wojtek \Wysocki, /zdjęcie powyżej na słynnym łowieniu Ryb Teletygodnia/. Nie zapomnę też, jak zaprosiła mnie do CANALU PLUS do programu 'NA GAPĘ, gdzie byłam głównym gościem w godzinnym niemal wywaidzie ze mną przeplatanym wstawkami kabaretowymi, trzymala mnie przed wejściem na antenę za ręke, sprawdzała w kamerze czy na pewno mam dobry makijaż i mówiła, że wszystko będzie dobrze, bo nie ma innej możliwości. I było. głownie dzięki NIEJ.
Julitta byla ponadto osobą niezwykle silną. Tuż przed podziekowaniem jej za pracę w Teletygodniu dowiedziała się, że ma raka. cały czas opiekowała się matką chorą na Alzheimera. Zadzwoniła rok temu do mnie pytając o Dom Aktora w Skolimowie, gdzie zamierzał umieścić swoją mamę. Byłam nie tylko zdziwiona, ale potężnie zaskoczona. \Nigdy dotąd nie wspominała, że zamierza ją gdzieś oddać. Mówiła tonem bardzo spokojnym i stanowczym. Zapytałam dlaczego? - Za rok już mnie nie będzie. mam tylko rok  a może nawet mniej, aby wszystko załatwić. I rzeczywiście minął rok, a jej już nie ma.
Jestem szczęśliwa, że za namową Jolki z TT, która mnie zdopingowała, aby do niej zadzwonić- rozmawiałam z nią na tydzień przed jej odejściem. Była godzina 22.30 ale wiedziałam, że Julitta tak, jak i ja nie śpi o tej porze. Zadzwoniłam. Odebrała bardzo słabym głosem. Nie poznałam jej. Powiedziała, że jest po chemioterapii. Opowiedziałam jej o swoim powrocie na scenę. Była autentycznie uradowana i sama zaproponowała, że zostanie moim menadżerem- jak tylko trochę dojdzie do siebie. Wymieniłyśmy nawet aktualne maile, bo wiedząc, ze z trudem rozmawia, łatwiej jej będzie czytać. Wiedziałam, że nie podoła temu wyzwaniu w tym stanie, choć miała duże merytoryczne przygotowanie opiekując się wcześniej kilkoma artystami. Ale dałam jej nadzieję. Tydzień później już nie żyła.
     Dzisiaj patrząc na wielu moich znajomych, osoby zaprzyjaźnione wiem, jak bardzo potrzebna jest nadzieja, danie komuś szansy, iskierki wiary, ze coś będzie lepiej... Julicie to już nie wystarczyło i tak, jak przede wszystkim Jej, brakuje mi tez Jurka i Pani Ani. Ale oni nie mają już tych problemów, z którymi My nadal  borykamy się waląc czasami głową w mur. No, ale takie jest życie.... Lepiej, ze trwa.

niedziela, 26 grudnia 2010

Boże Narodzenie- BLASKI I CIENIE

                                            Z okazji świat Bożego Narodzenia Kochani 
                                składam wszystkim czytelnikom mojego bloga BEZ MASKI
                                              najserdeczniejsze życzenia,
 przede wszystkim zdrowia, bo ono jest tą wszechpotężną siłą od której zależy nasza chęć do życia, szczęścia, bo gdy się pojawia wszelkie cienie i nie powodzenia schodzą na plan dalszy, a także prawdziwej przyjaźni i miłości, bo to największa wartość, za które na szali warto położyć wiele.

      To moja choinka. jak widzicie bez tricków jest do połowy w blasku świateł, w części w cieniu i takie jest też moje Boże Narodzenie. Wiele rzeczy się zmieniło, wiele na dobre, trochę wbrew temu, co można by przypuszczać na złe.I wprawdzie te święta nie są tak radosne, jak poprzednie- to blask daje nadzieję, na spojrzenie w przyszłość optymistycznie.
 I jeszcze jedno. Winna jestem kilka informacji moim przyjaciołom i znajomym, których zachęciłam do czytania bloga, a którzy wymagają ode mnie stanowiska bez maski. Postaram się, choć nie będzie to łatwe...
 Przepraszam zatem wszystkich, którzy corocznym zwyczajem nie dostali wraz z życzeniami  ode mnie Teletygodnia. Najgorsze to przyzwyczaić WAS do dobrego :\ Jak słusznie zauważyliście to chyba pierwszy rok, kiedy zabrakło w TT moich wywiadów. Po tym względem ubiegły rok był naprawdę wyjątkowy, bo cały numer był mój, ale wyjątkowość ma to do siebie, że nie zdarza się tak często. Krysię Sienkiewicz oraz grono jej licznych, zawiedzionych przyjaciół, którzy przypuszczali, że wywiad z gwiazdą ukaże się na święta zapewniam, że na pewno się ukaże... Kiedy? My dziennikarze niestety nie mamy na to żadnego wpływu.  Romka Kłosowskiego i panią Alinę Janowską, Barbarę Wrzesińską i inne osoby, z którymi się umawiałam na wywiady i odwołałam  przepraszam za zwłokę, ale teraz priorytet mają Telekamery. Dam znać, jak zapadną inne decyzje.  Panią Kasię Łaniewską zapewniam, ze niebawem zobaczy swój wywiad w innym tygodniku i będzie równie usasfakcjonowana..Ilonkę Kuśmierską uspokajam, aby się nie martwiła, bo to nie za  przyczyną jej interwencji nie może czytać moich wywiadów. Kochana bądź dobrej myśli, nadal piszę. Wbrew karom nałożonym na mnie za poczucie humoru i szczerość najważniejsze jest dla mnie Wasze zaufanie, jakim mnie darzycie i cieszę się, że od 20 lat- to się nie zmienia. Zaufanie do dziennikarza to bezcenna wartość. Dziękuję Joasiu Żółkowska, za tempo w jakim zgodziłaś się, jak zawsze na wywiad i zapewniam, że ukaże się w 2 nr TT. Joasiu jesteś wielka.
 Przy tej okazji pozdrawiam wszystkie gwiazdy na całym świecie. Pozdrawiam moją rodzinę w USA i zapewniam Was, że mamy cudowne gwiazdy niczym nie odstępujące do Waszych. Może z małą różnicą- naszym gwiazdom nie płaci się za wywiady, a i nasi dziennikarze, nie są wynagradzani, doceniani i nie żyją tak, jak wasi koledzy na zachodzie. Stąd zapewne te wszystkie blaski i cienie. Ale blasku jest więcej...prawda/ Przynajmniej na mojej Bożonarodzeniowej choince.
      

poniedziałek, 20 grudnia 2010

miesięcznik COLLECTION cz.

                                 Wreszcie maleńka chwila oddechu, więc czas, aby powrócić do wspomnień sprzed 20 lat. Jak ten czas leci!!!!Przy okazji dziękuję za wszystkie komentarze. Super, ze są osoby, które czytają mojego bloga BEZ MASKI i że uważacie, że pisze to- co myślę. chyba o to chodzi ...Pytacie tez skąd nazwa BEZ MASKI? Wzięła się z mojego talk show TVP 2 BEZ MASKI-, gdzie w pierwszym programie wstąpili min, Czarek Pazura, Zbyszek Suszyński, Andrzej Chyra.., potem przeniesiony do TVP2- Ewa Wiśniewska, Artur Żmijewski, Leszek Teleszyński, a potem zmieniły się władze TVP i mnie zmienili na inny program. Nazwa został, była przez jakiś czas  kontynuowana w wywiadach  na Łamach Teletygodnia, a teraz jest na forum publicznym. Coś to znaczy...
Wrócimy jednak do historii COLLECTION. To działo się w roku 2000. Ogłoszono konkurs na redaktora naczelnego miesięcznika HIGH LIFE, na który zgłosiłam się, a właściwie zgłosił mnie mój promotor pracy magisterskiej na UW, twierdząc, ze skoro zdałam na dzienne studia doktoranckie powinnam mieć również praktykę. Wiadomo, ze po studiach dziennikarskich wychodzi się zielonym, jak tabaka, jeśli idzie o pisanie.  Szczęśliwym trafem zwyciężyła moja koncepcja pisma i zaczęły się schody... . Redakcja mieściła się w mojej dawnej firmie GARMOND, którą w nowej rzeczywistości gospodarczej naszego kraju założyłyśmy z koleżanką Małgosią, w celu zarabiania pieniędzy. Niestety pieniędzy nie zarobiłyśmy, a lokal został. Z prawdziwą radością przekazałam go w ręce wydawców, nie wiedząc jeszcze wtedy, że przyjdzie mi nadal za niego płacić. Rozpoczęło się polowanie  na dziennikarzy... Nie mając pojęcia o procesie wydawniczym postanowiłam w pierwszej kolejności zatrudnić osobę, na której można by było się oprzeć. Była nią ANIA GRZEGRZÓŁKA, która widywałam odwiedzając naczelną magazynu MODA, była tam sekretarzem redakcji i chyba zastępcą red. naczel. Jagody Komorowskiej, ale nie jestem pewna. Z Jagodą byłam zaprzyjaźniona, ale widziałam, ze pod rządami Jagody nie było jej tam najlepiej. Miałam cichą i płonną nadzieję, ze zgodzi się być moją zastępczynią. Nie myliłam się, ale też moja przyjaźń z Jagoda runęła w przepaść i chyba nigdy mi tego nie wybaczyła. Teraz przyszła pora na zespół redakcyjny. Stwierdziłyśmy zgodnie, ze aby zapewnić pismu odpowiedni poziom potrzebny nam autorytet dziennikarski w postaci wybitnego dziennikarza  JURKA ŻUKOWSKIEGO. I była nas już może nie święta, ale silna TRÓJCA. cdn.

Co jest najważniejsze...itd cd Kaśka Łaniewska ma gust!

Coś nie wszystko mi się udało w poprzednim poście i poszedł niedokończony gubiąc właściwą myśl... |Zatem ciąg dalszy. Ważne, że  nadal mam do czynienia z wielkimi nazwiskami, które niebawem przecież przejdą do historii, choć nie wszyscy pewnie są takiego zdania. Osobiście do takich osób zaliczam Katarzynę Łaniewską niezależnie od jej poglądów politycznych.... Spotkania z aktorami starszego pokolenia to prawdziwa uczta duchowa. Szczególnie, jeśli materiał wymaga pochylenia się nad historią. Co ważne nigdy nie miałam najmniejszego kłopotu z autoryzacją jej wywiadów. W przeciwieństwie do niektórych nie zamęcza dziennikarza nieistotnymi poprawkami, wiedząc, ze pod kątem stylistycznym i tak ostatnie zdanie należy do redakcji, bo tekst czytają wszyscy święci. Tym razem spotkałyśmy się w mieszkaniu aktorki. Wsiadając do windy, gdy w drzwiach wejściowych pojawił się przystojny starszy pan. Zapytał czy może jechać ze mną?  I wprawdzie miałam już przygodę w windzie....to jednak tym razem jego twarz budziła zaufanie. Zgodziłam się. Gdy wymieniłam nr piętra uśmiechnął się tajemniczo, a gdy wychodząc zapytałam głośno, gdzie jest ten nr mieszkania powiedział, ze zmierzamy w tym samym kierunku. Ów pan okazał się mężem pani Kasi.... Jak się potem okazało w rozmowie, nie tylko ja uważam go za urokliwego mężczyznę. Najpierw amant Ignacy Gogolewski, Teraz Andrzej....Trzeba powiedzieć, że ta Kaśka to ma gust!

czwartek, 2 grudnia 2010

BEZ MASKI: NIE JEST TAK ŹLE....

BEZ MASKI: NIE JEST TAK ŹLE....: "Kiedy wiele, wiele lat temu będąc w domu, u ówczesnego dyrektora stołecznej estrady Zbigniewa Adriańskiego poznałam dwóch brylujących na p..."

NIE JEST TAK ŹLE....

Kiedy wiele, wiele lat temu będąc w domu, u ówczesnego dyrektora stołecznej estrady Zbigniewa Adriańskiego poznałam  dwóch brylujących  na przyjęciu młodych, dziennikarzy pomyślałam, że dziennikarstwo-  to wspaniały zawód i pomyślałam wtedy: Jak to fajnie byłoby być dziennikarką....  Skończyłam podyplomowe studia na UW, a nawet za namową mojego promotora pracy zdawałam na studia doktoranckie i o dziwo dostałam się, otwierając rok później przewód doktorski, chociaż dzisiaj nie chce mi się wierzyć....Zresztą lata temu dziennikarstwo było zawodem naprawdę nobilitującym. Przecież, gdyby nie ten kolejny zawód nie byłabym redaktorem naczelnym miesięcznika COLLECTION, nie poznałabym Zygmunta Broniarka, który był naszym korespondentem w Białym Domu, Lucjana Kydryńskiego, Agnieszki  Osieckiej, Jerzego Antkowiaka  i wielu innych cudownych ludzie, jak również Tomka Milkowskiego, który tam był moim zastępcą i sekretarzem redakcji, a który później wraz z ówczesnym red. naczelnym Jukiem Weberem zaprosili mnie do wsppóołpracy do nowo tworzącego się wtedy Teletygodnia. I wprawdzie dzisiaj ten zawód się trochę zdewaluował, ale pewne jego aspekty są niezmienne - wciąż poznaję nowych ludzi, których będąc tylko aktorką pewnie nigdy bym nie spotkała osobiście. Jedną z nich jest Justyna Sieńczylło, z którą nasz wywiad ukazał się właśnie w "Przyjaciółce".  Kiedy poznałyśmy się chyba 15 lat temu była świeżo upieczoną mężatką  i z prawdziwą radością stwierdzam, że przez te lata nic się nie zmieniła. Nadal jest tą samą milą, urokliwą osobą- jak wtedy, chociaż mogłaby zadzierać nosa, bo przecież wspólnie z mężem Emilianem Kamińskim spełnili swoje marzenia i mają własny teatr. Podczas, gdy ja przez te lata odsunęłam się bardzo daleko od teatru - pojawiając się w nim tylko jako widz. Ale mogę chyba powiedzieć, że to właśnie Justysia przyczyniła się do mojego came back-u. Mniej więcej rok temu zaprosiła mnie na swój monodram "Dzikuska" do Teatru Kamienica. Poprosiłam o dodatkowe zaproszenie, chcąc zrobić niespodziankę mojej przyjaciółce. Spektakl był zabawny, a ja siedząc na widowni miałam łzy w oczach- myśląc co ja robię po tej drugiej stronie? To właśnie wtedy zrodziło się to silne i nieodparte postanowienie ściskające w dołku, które znają tylko aktorzy- to co sprawia, że dla tego zawodu warto żyć. Szkoda, że tak późno....
     Z drugiej strony mój drugi zawód dziennikarstwo wciąż jest intrygujący i zaskakujący.... I, kiedy dzwoni do mnie prawdziwy idol wszystkich nastolatek, niezwykle przystojny i na fali aktor, z kórym niedawno robiłam wywiad do Teletygodnia/ nie wymienię jego nazwiska, bo nie chcę się nim podpierać, a on mógłby sobie nie życzyć, że sprzedaję takie informacje publicznie/ i przeprasza, ze nie odebrał telefonu, bo był w kościele, a jest godz. 22.00- to przyznam, że mnie zamurowało...- A co się o tej porze dzieje w kościele?- pytam. _- Bylem na mszy. O 21.30 jest u Dominikanów msza. Jeśli młodzi ludzie, na topie mają w sobie tyle wrażliwości, że stać ich, aby się do tego przyznać- to chyba nie jest jeszcze z nami tak źle...

niedziela, 21 listopada 2010

BEZ MASKI: Anna Warecka- czyli pani Basia nie żyje...

BEZ MASKI: Anna Warecka- czyli pani Basia nie żyje...: "Wczoraj otworzyłam list, który raz nadszedł z dużym opóźnieniem i szedł też bardzo długo Pani Basia, a właściwie Anna Warecka, bo taki był p..."

Anna Warecka- czyli pani Basia nie żyje...

Wczoraj otworzyłam list, który raz nadszedł z dużym opóźnieniem i szedł też bardzo długo
Pani Basia, a właściwie Anna Warecka, bo taki był pseudonim pani Barbary Henel, żony profesora Henela.
Wprawdzie napisała dla mnie tylko dwie piosenki
IDZIE NOWY ROK
MÓJ MIŁOŚCI KRZYK
ale byłyśmy bardzo zaprzyjaźnione.
                       Mimo dużej różnicy wieku rozumiałyśmy się doskonale i pracowałyśmy na tych samych falach. Byłam przekonana w swojej naiwności, ze akurat ONA nigdy nie odejdzie, bo kipiała radością życia, większość swoich nagrań załatwiała telefonicznie, bo jej wrodzony wdzięk, a zarazem determinacja i siła przekonywania sprawiały, że nie pozwalała siebie spławić. Zawsze doprowadzała wszystko do szczęśliwego finału, do końca wydając swoje płyty. NIE BEZ ZNACZENIA JEST POWIEDZENIE......
ŚPIESZMY SIĘ KOCHAĆ LUDZI, BO TAK SZYBKO ODCHODZĄ......
Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem odwiedzenia pani Ani, aby jej powiedzieć, ze wróciłam na scenę i że będę w swoim programie śpiewać jej Mój miłości krzyk piosenkę  z filmu TOP GUN, do której pozwolono jej napisać polski tekst, a mnie tę piękną piosenkę nagrać w Polskim Radiu z orkiestrą Jerzego Miliana w Katowicach. Nie zdążyłam jej powiedzieć, słowa tej piosenki znowu odżyją na estradzie. Byłaby szczęśliwa. Ceniła moje pióro dziennikarskie, ale bardzo żałowała, ze porzuciłam scenę.
   Pani Aniu jeszcze raz bardzo Pani za wszystko dziękuję. Wierzę, że będzie pani czuwać nad moimi poczynaniami na estradzie.
        
              

sobota, 20 listopada 2010

BEZ MASKI: Niech się babcia ILONKA cieszy!

BEZ MASKI: Niech się babcia ILONKA cieszy!: "Do tej pory, gdy aktor, częściej aktorka podczas udzielania wywiadu pytała - A, jakie zamieścicie zdjęcia? - muszę niestety przyznać, że był..."

Niech się babcia ILONKA cieszy!

Do tej pory, gdy aktor, częściej aktorka podczas udzielania wywiadu pytała
- A, jakie zamieścicie zdjęcia? - muszę niestety przyznać, że byłam zniecierpliwiona, a nawet lekko poirytowana, że po raz kolejny muszę tłumaczyć, że zdjęcia to nie ja, do mnie należy przeprowadzenie wywiadu i jego autoryzacja.  A, że byłam redaktorem naczelnym i dwukrotnie pracowałam,  na etacie w tygodniku - to wiem,  jak duże opóźnienie w publikacji może spowodować autoryzacja zdjęcia. Chroniąc więc swoich kolegów redaktorów- zawsze zapewniałam, że nikt nie zrobi świadomie komuś krzywdy....
                Niedawno, jedno z pism poprosiło mnie o wywiad z Iloną Kuśmierską, a właściwie poprosiło o kogoś innego, ale że tego kogoś nie znałam osobiście, a wywiad był z okazji "Samych swoich", i na na wczoraj - zaproponowałam Ilonkę. Ilona od czasu, gdy kilkanaście lat temu , jadąc do studia dubbingowego wjechała "Maluchem" pod tramwaj i omal nie straciła życia, przez wiele lat w ogóle nie udzielała wywiadów. Ale, ponieważ znamy się jeszcze od czasu Komedii i Syreny, znam  również jej męża Irka Kocyłaka- to z przyjaźni do mnie zawsze się zgadza.  Na pewno nie ma parcia na prasę! |Oczywiście zapewniłam ją, że wszystko będzie dobrze.
- Na pewno będziesz miała piękne zdjęcia. nie ma innej możliwości!
Niestety stało się inaczej! Osoba odpowiedzialna za zdjęcia wybrała pierwsze, lepsze jakie jej wpadło do ręki myśląc; NIECH SIĘ BABCIA CIESZY, ŻE O NIEJ PISZĄ. Wybrano fotkę z programu TVN, gdzie Ilona podczas programu siedzi na miękkiej, zapadającej się kanapie, a jej tylek przypomina ogromną bryłę.
   Po publikacji wywiadu w tygodniku, dzwoniło wile osób i każda pytała; Buzia delikatna, ale ta d....? Zadzwoniła także Ilonka i jako osoba wrażliwa i kulturalna podziękowała za wywiad i dopiero po długiej rozmowie- jak wyczułam - ze łzami -w oczach dodała:
- Teresko, ale dlaczego zrobiono mi taką krzywdę? Przecież ty widziałaś, jak wyglądam teraz? Ważę 60 kg , a tym zdjęciu mam ze sto...
Nie tylko wiem, jak wygląda, ale poprosiłam, aby podczas tego wywiadu zrobiono nam wspólne zdjęcie, a dodatkowo zrobiłam jej samej.
 Po  wieloletniej traumie, naprawdę ciężkiej chorobie na granicy śmierci, jeśli już nawet nie dla jej aktorstwa- to przynajmniej dla niej- jako heroicznie odważnej kobiety - należała się  JEJ WIZERUNKOWI odrobina szacunku! Ale- kogo tak naprawdę to obchodzi?
Pisemka- owszem chcą mieć wywiady ze starszymi pokoleniowo aktorkami, ale jeśli jedna czy druga nie zrobi awantury o zdjęcia, jest bardziej stonowana i spokojna- efekty mogą być zastraszajace....
Młode aktoreczki nie mają z tym problemu.- Już w pierwszych słowach robią raban o zdjęcia, stawiają warunek i - nawet, jak prywatnie wyglądaja, jak szantrapy- na zdjęcicah są piękne i powabne. Ale tak trzymać!.
Namawiam zatem wszystkie starsze Panie aktorki, aktorki - koleżanki i aktorów:  należy żądać autoryzacji  swoich zdjęć!!!!!!!!!!!! W przeciwnym razie, choć nie musi- może się zdarzyć, jak  Ilonce Kuśmierskiej, że wprawdzie babcią jest, ale wyjdzie na swoją prababcie z nadwagą i - NIECH SIĘ CIESZY...., że w ogóle opublikowano jej wywiad.
                                Aby otrzeć łezkę z oczu Ilonki, która wylała już ich cale morze zrobiłam z nią wywiad do ŻYCIA NA GORĄCO/ nr 45/.  Dziękuję  Ani Pawlak i red. naczelnemu - Tomkowi Szymańskiemu, ze zareagowali na moją prośbę i wybrali naprawdę dobre zdjęcia, bo to się JEJ nalezy.

Aa   

sobota, 13 listopada 2010

BEZ MASKI: Zazdrość czy zawiść....?

BEZ MASKI: Zazdrość czy zawiść....?: " Im jestem starsza, tym bardziej zadziwiają mnie reakcje moich koleżanek i kolegów aktorów. Pamiętam, że la..."

Zazdrość czy zawiść....?

                                  Im jestem starsza, tym bardziej zadziwiają mnie reakcje moich koleżanek i kolegów aktorów. Pamiętam, że lata temu brak asertywności i żadna siła przebicia w aktorstwie spowodowała, iż postanowiłam wrócić na studia i skończyć dziennikarstwo. Dziennikarstwo wówczas wydawało mi się zawodem opiniotwórczym i naprawdę pięknym. Dzisiaj wiem, że z powyższymi przymiotami nie ma nic wspólnego i trzeba naprawdę siły charakteru, aby za sprawą przeżycia czy uzyskania wyższych profitów nie ulec pokusie zeszmacenia. Mnie się udało, bo sprzedawanie plot nigdy mnie nie kręciło. Może dlatego dużo wcześniej, niż prasa wiedziałam kto się z kim rozwiódł, kto- kogo zdradził lub..... o czym nigdy nie napisano....
     Pracowanie nad pozycją dziennikarską spowodowało jednak moją najpierw eliminację z zawodu aktorskiego, a w ostatnich kilku latach niemal całkowitą, bo tak, jak  w latach mojego raczkowania w pisaniu- pani red . naczelna Kobiety i życia, odrzucając mój wywiad z Jerzym Milianem stwierdziła
:- Nie ważne, że skończyła pani UW z wyróżnieniem. Takie rzeczy się nie zdarzają. Chyba, że pani- o dodała z ironicznie- w końcu jest pani aktorką. /W wywiadzie udzielonym wówczas przez szefa orkiestry Polskiego Radia w Katowicach-  na pytanie- czy piosenkarki próbują załatwić sobie nagrania przez łóżko? Milian odpowiedział dyplomatycznie:
- Z pierwszego zawodu jestem plastykiem, więc piękno kobiecego ciała nie robi na mnie wrażenia.
Redaktorka przyjmująca mój pierwszy artykuł była zbulwersowana zarówno pytaniem, jak i odpowiedzią. Kazała poprawić wywiad zmieniając pytania na: - na jakich instrumentach grają członkowie orkiestry, ilu jest muzyków ect. itd. Wycofałam wywiad, który w niezmienionej formie ukazał się w magazynie "MODA|.
 Dzisiaj podobne pytania są, jak najbardziej na miejscu, tyle, że metody załatwiania sobie pracy i kontraktów nieco się zmieniły, bo samo pójście  z kimś do łóżka przestało być kartą przetargową, a w cenie stało się intrygowanie, podkładanie świń i hołubienie układów.
Moja przyjaciółka Basia Majewska- znakomita zresztą aktorka, również nie jest postrzegana jako siła napędowa tego zawodu, bo panie i panowie obsadowcy pomijają ją w obsadzie aktualnych seriali.
 to nasze zdjęcie z jej wnukami, w garderobie podczas mojego ostatniego koncertu w amfiteatrze , w Parku Skaryszewskim w Warszawie, gdzie podczas Praskich Prezentacji miałam swój półgodzinny recital. Basia  gra za to w reklamach, które doceniają zarówno jej wygląd, jak i pełne zawodowstwo, ale to z kolei drażni środowisko....  Ostatnio jedna z naszych wspólnych koleżanek, z która pracowałyśmy w Teatrze Komedia, widząc mój wywiad z Basią w Teletygodniu powiedziała; - Jak możesz z nią robić wywiady? Przecież w tych reklamach zarabia fortunę? Po co ją jeszcze dodatkowo reklamować? A nóż ktoś zaproponuje jej rolę w serialu?!

niedziela, 7 listopada 2010

BEZ MASKI: ANIOŁY i anioły ŚMIERCI cz. IIII - fnał

BEZ MASKI: ANIOŁY i anioły ŚMIERCI cz. IIII - fnał: "Należy skończyć tę koszmarną opowieść o szpitalu MSWiA przy Wołowskiej, bo ktoś mógłby pomyśleć, ze rozpisuję się o centrum handlowym. Ale m..."

ANIOŁY i anioły ŚMIERCI cz. IIII - fnał

Należy skończyć tę koszmarną opowieść o szpitalu MSWiA przy Wołowskiej, bo ktoś mógłby pomyśleć, ze rozpisuję się o centrum handlowym. Ale musiało też minąć trochę czasu, abym do finalnej opowieści nabrała trochę dystansu, a we wtorek miną dwa tygodnie. Rano , 25 października br. poprosił mnie na badanie mój lekarz prowadzący- Adam Dmitruk. Chciał wyrysować specjalnym flamastrem linie żylaków do usunięcia. Dr Adam okazał się spokojnym, przemiłym i kompetentnym lekarzem. Jeszcze wtedy nie podejrzewałam, ze to on będzie mnie ciąć. Wszak przyszłam do tego szpitala z uwagi na legendę Prof. Andziaka. No i wreszcie poproszono mnie o przejście do skrzydła operacyjnego. Potwornie bałam się znieczulenia w kręgosłup czym podzieliłam się z pielęgniarką asystującą przy operacji, a ona oznajmiła anestezjologowi, że pacjentka chce narkozę. - Będzie pani miała rurę w ustach, maszyna będzie oddychać za panią, będzie się pani budziła z narkozy przez kolejny dzień, narkoza osłabia serce, wypadają po niej włosy  itd. A, jeśli powiem, ze kobiety proszą o takie znieczulenie, podczas porodu?- usłyszałam od poczciwie i kompetentnie wyglądającego grubaska anestezjologa., więc szybko się wycofałam myśląc raz kozie śmierć...i oby skończyło się na kozie , nie na mnie. Pan anestezjolog poprosiła aby usiadał i zrobiła koci grzbiet, a potem kazał mi się nie ruszać, kiedy poczuję ukłucie.. Trudno się nie ruszyć, więc zastrzyk trzeba było powtórzyć. No i po wszystkim, bo od pasa w dol nic nie czułam- kompletny bezwład  i strach czy to minie??????????
Trudno wyliczyć, jak długo leżałam nago pod zielonym prześcieradłem, bo zęby zaczęły mi szczękać same z zimna. ta pielęgniarka była jednak bardziej czuła, bo co rusz okrywała mnie nowymi, zielonymi pakułami. Wreszcie w drzwiach pojawili się lekarze. Do mnie nie odezwali się ani słowem, ale wśród twarzy zobaczyłam mojego ulubionego już dr Adama i jeszcze jednego pana doktora z siwą brodą. Poprosiłam o głupiego jasia, aby nie śledzić operacji zza prowizorycznego parawanu, ale zdążyłam usłyszeć, że żaden z tych lekarzy nie śpieszy się do domu. "Na szczęście- pomyślałam" I w tej sekundzie byłam w zasadzie zadowolona, że to nie prof. Andziak będzie brał w tym dniu do ręki skalpel. Operacja trwała chyba przeszło trzy godziny. Jak się przebudziłam widziałam tylko lampy poplamione krwią i  słyszałam, że trochę to jeszcze potrwa. Nie trwało już długo. Jeden z lekarzy, chyba ten starszy powiedział na koniec do mnie: - Proszę się nie ruszać nie podnosić głowy. Dostanie pani 4 kroplówki, dwie ze znieczuleniem, bo będzie bolało, bo musi boleć. Moi dwaj aniołowie zakończyli pracę.
  Teraz mieli mnie przewieść na salę pooperacyjną. Przy windzie ujrzałam twarz Basi- mojej przyjaciółki, która towarzyszyła mi w drodze do tej umieralni. Tam, już na samym początku wjeżdżając po prawej stronie zobaczyłam łóżko, a na na nim  starszą kobietę albo w agonii albo już zmarłą. Moje łóżko ustawiono opodal okna. Bardzo niesympatyczna pielęgniara w granatowej marynarce, równie niesympatyczna i tak samo ubrana poprzedniego dnia towarzyszyła prof. Andziakowi podczas wieczornego obchodu- co mogłoby by świadczyć, że zajmowała jakieś wyższe stanowisko, niż pozostałe. Podłączyła mi z lachy kroplówkę- prawdopodobnie nawadniającą. Basię, która na sekundę pojawiła się przy moim łóżku wyproszono, a ona odeszała do domu w świadomości, ze skoro się przebudziłam jestem pod fachową opieką, więc nic złego nie może mi się przydarzyć.   A miało....
Nie sądziłam, że po znieczuleniu w kręgosłup są takie same objawy, jak po narkozie: potworna suchość w ustach i duszenie się własnym językiem, który przykleja się do podniebienia. Jedyny sposób oddychania to przez nos, pod warunkiem, że jest drożny. A co jeśli nie jest? Dławiąc się własnym jęyzkiem poprosiłam o kroplę wody- co diablica  w granatowej marynarce kompletnie zignorowała W tym czasie kobieta, ktorej widok na początku mnie przeraził prawodpodobnie już nie żyła. Wszystko odbywało się na oczach pacjentów, bez parawanu. Dablica zliżyła się do mojej kroplowki i otworzyła szeroko okno. Trzęsłam się jak osika, bo leżałam akurat w przeciągu- BŁAGAM PROSZĘ ZAMKNĄC TO OKNO - powiedziałam już mało słysząlnym głosem. NIE SŁYSZY PANI, ŻE JA NIE MGOĘ JUŻ MÓWIĆ Z ZIMNA- Nie może pani mówić, bo pani pali. najwidoczniej  przeczytała to w moim wywiadzie lekarskim i zatrzasnęła drzwi do pokoju lakarskeigo. Kiedy wróciła ponownie, widząc, że pozostali pacjenci mają przy sobie komórki postanowiłam się ratować telefonicznie i poprosiłam, aby przynsiesiono moją komórkę: - Ja nie jestem od noszenia pani komórek. I znowu wyszła. Kiedy wróciła po raz kolejny dławiąc się wyartykułowałam widząc, ze zmienia mi kroplówkę- CZY TO PRZECIBÓŁOWA, MIAŁAM DOSTAĆ COŚ NA BÓL. Wtedy diablica ryknęła: - trzeba było mówić! Nie wszyscy pacjenci soie życzą i wstrzyknęła mi srodek przecibólowy do kroplówki. Na wyciągnięcie dłoni obok mnie leżał młody mężczyzna po operacji. jego kroplówka już dawno się skończyła. On również nie mógł mówić, prosił diablice o środki przeciwbólowe , ale nie reagowała. Zajmowala się formalnościami wywieźenia z salki trupa starszej pani. Kończyła się jej zmiana. Z bolu, bezradności i strachu, ze tam zostanę zaczłam strasznie płakać. Wtedy ujrzałam daiblicę po raz kolejny. Zbliżyłą sie do mojego łóżka i  z ironią w  głosie zapytała. - Nie szkoda nerów? Mężczyzna leżący obok tłumił usta dłońmi- też płakał. Sluz, jaki pojawia się podczas płaczu zaczął dostawać się do gardął, a nie mogąc podnieść głowy pomyślałam, że za chwilę się uduszę. Ostatnią siła woli postanowiłam sie uspokoić, opanować i wykrztusic JEŚLI TA MAŁPA ZBLIŻY SIĘ DO MOJEGO ŁÓŻKA MOJA RODZINA POZWIE TEN SZPITAL DO SĄDU!  Diablica się już nie pojawiła, ja zostałam okryta kilkoma kocami, dostałam komórkę i przewieziono mnie do sali ogólnej. A następnego dnia, po zmianie opartunków i z 35 szwami wyszłam do domu. Nadal nie jestem w pełni sprawna, chociaż wiem, ze dwaj doktorzy wykonali kawał dobrej roboty. DIABLICE nie powinny jednak pracować tam, gdzie w grę wchodzi ludzkie życie. Czy dyrektora tego szpitala to w ogóle obchodzi?????????!!!!!!!!!!!!!!!

poniedziałek, 1 listopada 2010

niedziela, 31 października 2010

ANIOŁY i anioły ŚMIERCI cz. II

Trzeba przyznać ze zaopatrzenie w szpitalu MSWiA jest doskonałe, ale myliłby się ten, kto myśli, że medyczne- mam na myśli zaplecze "turystyczno- kulinarne". Do zwiedzania jest kilka pięter i podziemia, gdzie pacjenci oddają swoje okrycie, choć prawdę mówiąc lepiej tam nie zjeżdżać i go nie oddawać, bo nigdy nie wiadomo, w jakim sąsiedztwie będzie wisiało, ze nie wspomnę o higienie, bo do przechodniego pokrowca trzeba włożyć również obuwie. Naprawdę dużo przyjemniejszy od poziomu -1 jest poziom pierwszy, szczególnie jeśli ktoś po kolacji czuje się głodny może do woli zrobić zaopatrzenie, nie bacząc na dietę czy zalecenia lekarza. Gdyby chciał również dal niepoznaki zmienić garderobę może się ubrać od sto do głowy. No pod warunkiem oczywiście, ze ma odpowiednia ilość kasy, bo najzwyklejsza, bawełniana apaszka kosztuje 45 zł. Tak, więc po krótkiej wycieczce, bo czekało mnie jeszcze EKG, zaopatrzeniu się w baterie do szpitalnego pilota i nie odmówieniu sobie kawy z ekspresu wróciłam na oddział wewnętrzny.
Naturalnie pilot mimo wymiany baterii nie działał, ale za to tętno mi wzrosło, co w tym wypadku było objawem pozytywnym.Pierwszy dzień wydawał się nie najgorszy. Tym bardziej, że miałam okazję przeprowadzić urokliwą rozmowę z panią Danusią, która w pewnym momencie mnie totalnie zaskoczyła pytając -czy znam może Basie Glinkę, która jest jej sąsiadka? Po raz kolejny okazało się więc, że świat jest naprawdę mały. Wreszcie ostatni już tego dnia obchód, na którym pojawił się sam prof.Andziak i tu znowu szok zaskoczenia.
- A pani jak tu trafiła? 
- No przecież pan profesor-nie zdążyłam skończyć, bo profesor zerknął na kartę i dodał
- Ach tak żylaki, Operacja. I wyszedł. No super fajnie się zapowiada.
Oczywiście noc nieprzespana i to nie tylko z nerwów, ale z powodu chrapiących współlokatorek i cierpiącej naprawdę pani Danusi. Ale następny dzień miał być dużo gorszy. Jak zły nie mogłabym nawet sobie wyobrazić.

piątek, 29 października 2010

ANIOŁY i anioły ŚMIERCI cz. I

       Gdybym sama tego nie przeżyła podobna opowieść wywołałaby najpierw dreszcz emocji, potem strach,  a na końcu niedowierzanie, że coś takiego nadal ma miejsce w polskiej służbie zdrowia.
25.10.2010 trafiłam do szpitala MSWiA przy Wołowskiej ze skierowaniem na operację żylaków. Skierowaniem poprzez Klinikę Damiana, od samego Prof. J. Andziaka. Jechałam z poczuciem bezpieczeństwa, bo cóż złego może się wydarzyć,  w takim.. szpitalu? Szczególnie, że operację ma przeprowadzić uznany i ceniony lekarz, w dodatku szef oddziału?
       Już na wstępie zaczęło być "wesoło".
   Napuszona, jak indor tylko znacznie obszerniejszych kształtów- asystentka Profesora, która własnie wróciła z siatą pełną zakupów wywołała moje nazwisko.Przy sąsiednim biurku inna pani załatwiała formalności przyjęcia do szpitala nowej pacjentki, która była traktowana- jak biały człowiek, siedziała udzielając informacji- jak się potem okazało ze służby zdrowia. Ja stałam. Wreszcie zapytałam czy mogę usiąść, w końcu przyjechałam z bólem nogi, na operację. Łaskawie mruknęła coś pod nosem, chyba na znak zgody, ale i tak już usiadłam. Była tak zajęta sobą, że chwilę potem, gdy znalazłam się na oddziale, aby z kolei tam się rejestrować okazało się, że prócz imienia i nazwiska pomyliła wszystkie dane. Najwidoczniej nie skasowała ich w komputerze po poprzedniej pacjentce. Najgorsze, ze dodała mi Pięć lat! Gdy koleżanka odniosła moje skierowanie do poprawki mówiąc, ze to skandal odburknęła"
- A pani nigdy nie zdarzyła się pomyłka?
W oddziałowej rejestracji było już jednak sympatycznie i przytulnie. Śliczna, krótko obcięta pielęgniarka poprosiła już abym usiadła i ciepłym głosem przeprowadzała szpitalny wywiad. Niebawem okazało się jednak, ze jest zbyt dużo pacjentów i w sali 38, gdzie już leżało 6 pacjentek/ w tym polowa ze służby zdrowia/ moje siódme łóżko ma stanąć poziomo naprzeciwko drzwi, co w zaduchu zamkniętych okien i ciężko chorych pacjentek wydawało mi się gorszym rozwiązaniem, niż korytarz. Wybrałam to drugie, mimo, ze trwał remont i huk wierteł na dłuższa metę wydawał się koszmarem.
Zbliżała się pora obiadowa, a ponieważ byłam na czczo ucieszyłam się na widok wjeżdżającej gar kuchni, która stanęła akurat przy moim łóżku. Krzykliwa i rozpasana w swoim fachu" kuchara"- salowa zachowywała się tak, jakby to od jej dobrego humoru zależało, co-komu włoży na talerz. Jak się okazało- tak właśnie było.  
- Kto będzie grzeczny dostanie jabluszko i z obrzydliwym śmiechem rozdawała wedle uznania.
   Gdy po pewnym czasie nieśmiało zasugerowałam, że o mnie zapomniała usłyszałam- Należy się tylko zupa! Ma pani łyżkę? I wlała mi talerz czegoś co miało sugerować zupę, a czego przełknąć się nie dało. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, ze na poziomie 1- jest Europa: kawiarnie, ekspresy do kawy, ciuchu, sklepy spożywcze, nawet fryzjer i manicure. Na szczęście zabrałam kilka śliwek w czekoladzie, wiec pomyślałam, ze z głodu nie zginę, a może ta dieta wyjdzie mi nawet na korzyść. W każdym razie pozytywne myślenie mnie nie opuszczało. W międzyczasie wypisano do domu kolejną pacjentkę z sali nr 38, więc jeden z panów z sali obok poradził, abym jednak zdecydowała się przenieść. Posłuchałam. Tym bardziej, że 90- letnia staruszka - jak się potem okazało z zawodu- lekarz naukowiec- zadeklarowała, że odda mi swoją miejscówkę pod oknem. Wtedy poznałam pierwszego anioła- Panią Danusię cudowną kobietę, o wielkim sercu i równie wielkim umyśle, co zważywszy na jej wiek było nadzwyczajne. Wtedy pojawił się pierwszy diabeł- niewysoka, długowłosa, blond pielęgniarka, która na wieść, że pani Danusi już dawno zapełnił się pampers zasyczała:- Wykorzystała już pani swój limit trzech pampersów. Poczeka pani, jak przyjedzie druga zmiana!  W domyśle kilka godzin. I nie ważne, ze śmierdzi, jest duchota, gorąco i starowince odparzy się pupe, ale diablica wiedziała swoje. Zapytałam czy mogę włączyć telewizor, co okazało się wcale nie takie proste. Po wrzuceniu kilku monet- 2 zł za godzinę, okazało się, ze pilot nie działa, bo stare baterie. Wtedy wyruszyłam na wycieczkę krajoznawczą, aby odkrywać arkana, arkadii szpitala MSWiA przy Wołowskiej.

sobota, 23 października 2010

SZPITAL!!! Przybytek szczęśliwości

Dopóki człowiek zdrowy życzenia: zdrowia, pomyślności ect. przyjmuje z pobłażaniem i przymrożeniem oka - no na nic innego go nie stać..?, W takich momentach nie myśli się, ze w każdej chwili możemy trafić  do przybytku szczęśliwości zwanego - szpital. Tam trafił niezmożony dotąd chorobą Pan Misio. A właściwie trafił, zwiał i trafił na nieco dłużej....
Minął niespełna tydzień, a już ma ksywkę "pacjenta trudnego...| I trudno się dziwić, bo na Solcu trudno wytrzymać nie tylko pacjentom, ale też personelowi. Już pierwszego dnia, czekając na przyjęcie Michała do szpitala, po ponownym skierowaniu siedząc na korytarzu w towarzystwie kilku panów bezdomnych, stałych- jak nam powiedziano bywalców tego szpitala robiło się słabo na sam ich widok. Jeden podobno gitarzysta cały czas gadał pod nosem, egzaminując wszystkich z chwytów gitarowych i prosił o cokolwiek do jedzenia, mówiąc, ze od tygodnia nic nie jadł. Wreszcie, gdy jedna z odwiedzających pań przyniosła mu z kiosku bułkę i kefir, gdy to połknął, nie zjadł, a połknął natychmiast zwijał. Na odchodne powiedział, ze woli pod mostem, niż w tym przybytku doskonałości. Drugi nasikał, w rogu korytarza,  trzeci lachą przywalił sanitariuszowi. Misio też chciał  zwiać, ale po raz drugi mu się nie udało. Urwał się tydzień temu, jak mu doniesiono, ze ma być pokrzepiony dwoma jednostkami krwi w kroplówce, bo ma niedokrwistość. Tym razem u boku miał straż przyboczną w postaci mojej osoby. Uciec po raz drugi było mu niezręcznie. Został na jedno badanie a zrobiono mu dziesiątki w ciągu tych 6 dni. Szpital  Solec jest dość szczególny ... jeśli pozostałe mają podobne obłożenia pacjentów i TAK mały budżet  to módlmy się, aby tam nigdy nie trafić.
       Pacjenci oczekują po kilka dni leząc na korytarzu, panie salowe dzisiaj dopiero dostały maszynę do sprzątania, tzn zmywania podłogi, w 6 osobowym pokoju/ trzeba wrzucić 6 zł. , aby oglądać telewizję Misiowi podczas przetaczania krwi wdarło się zakażenie, więc trzeba było przynieść własne środki łagodząco - dezynfekujące ból. Nie ma pasków dla cukrzyków do glukometrów i tak można by mnożyć i mnożyć, a pani  minister Kopacz twierdzi, ze jest coraz lepiej.
    Na sali z panem Misiem leży mężczyzna, który na pierwszy rzut oka wygląda jak wielka bryła tłuszczu. Podobno pracował w prosektorium i na-wabił się się marskości wątroby. Za dużo przepustowości środków dezynfekcyjnych. Płakać się chce na sam widok. Widoków tez nie ma.....
Trzymajmy się kochani  i nie chorujmy!

sobota, 9 października 2010

Pożegnanie z Zakopanem

 
Smutno, gdy wyjeżdża się z miejsca, jak w bajce. Sabinek czyli Bacuś nie będzie już miał swojego ukochanego balkoniku, nie będzie zasypiał w błękitnej łazience tylko męczył na Powiślu. Chociaż i tak mieszka w pięknej okolicy, gdzie parki i Wisła, ale to zawsze nie to. Naładowaliśmy akumulatory i dalej do walki o byt. Gdyby było mnie na to stać siedziałabym w górach kilka miesięcy. Ta cisza, czyste powietrze i niewyobrażalna siła, bo tak blisko nieba, sprawiają, ze człowiek ma ochotę do życia. Nawet, jeśli chwilami jest ciężko. Wyjeżdżamy z miłymi wspomnieniami o Góralach mimo, ze tubylcy twierdzą, że od czasu wyjazdów na saksy na zachód, do Ameryki stali się bardzo pazerni na pieniądze. My tego nie zauważamy. daje się jednak zauważyć, ze nie cierpią centusiów Krakowiaków, którzy faktycznie kłócą się o każde 10 gr za parking. A parkingi są tu  tańsze, niż w Warszawie. jakie szczęście, że nie dotarły tu jeszcze bezduszne parkomaty. Co roku zyskujemy nowych, życzliwych znajomych. jesteśmy już dziewiąty dzień, a ciągle nie możemy się nasycić serami.
 Na zakończenie pobytu zrobiliśmy sobie małą ucztę duchową  odwiedzając jeden z najpiękniejszych domów w Zakopanem Wiilę pod Jedlami, gdzie żyła i tworzyła Maria Jasnorzewska- Pawlikowska. Jest w remoncie, ale z zewnątrz udostępniona dla turystów. Wprawdzie szybko nas stamtąd wyproszono, gdy Bacuś postanowił zwiedzać okalające dom zarośla i wyszliśmy poza oznaczone dla turystów miejsce. Ale i tak było miło.

czwartek, 7 października 2010

BEZ MASKI: BLIŻEJ NIEBA- ZAKOPANE

BEZ MASKI: BLIŻEJ NIEBA- ZAKOPANE: "Cudowna pogoda, wspaniała atmosfera, wyjątkowi ludzie. Nareszcie jesteśmy z Sabinem a właściwie w górach nazwanym- Bacusiem wśród cudownych ..."

BLIŻEJ NIEBA- ZAKOPANE

Cudowna pogoda, wspaniała atmosfera, wyjątkowi ludzie. Nareszcie jesteśmy z Sabinem a właściwie w górach nazwanym- Bacusiem wśród cudownych osób i czujemy się w Zakopanem, jak w niebie,jak niegdyś domu na Pomorzu,  u mamy. Wprawdzie Beatka jest mamą Mateusza i Bartka, ale naszą mamą nie mogłaby być, bo brakuje jej trochę wiosen. Poznałyśmy się 5 lat temu i od tej pory, przyjeżdżamy tutaj co roku, zawsze na początku października, więc obchodzę tutaj również swoje imieniny. Teraz rozumiem, co miał na myśli Michał Żebrowski, który tu ma również swój dom i który mówił mi podczas jednego z wywiadów, ze zawsze, jak ma stresy wyjeżdża w góry i ładuje tutaj swoje akumulatory. Mówił też, jak długo musiał pracować na przyjaźń Górali. Dla ludzi z gór czarne -to czarne, a białe- to białe. Nie ma odcieni pośrodku.  Bacuś, który ma czarne podniebienie i jest najłagodniejszym psem na świecie również kocha to miejsce, czemu daje dowód radosnym szczekaniem już od Czarnego Potoku i Poronina.
    Pracujemy, spacerujemy i wdychamy świeże powietrze A najważniejsze leczymy nerwy po zatłoczonej, nieżyczliwej ludziom Warszawce. Chociaż, żeby nie być gołosłowną i tu zdarzają się mało życzliwi.... Już pierwszego dnia, pod Reglami- pan, który kupił lub odziedziczył Bacówkę zwrócił mi grzecznie uwagę, że pokrzywy i chaszcze, w których Sabin zrobił kupę- to teren prywatny i prosi, aby tam się nie załatwiał. Male łajanko przyjęłam z uśmiechem na twarzy, obiecując, ze od jutra będziemy chodzić z łopatką. na szczęście zabrałam/ . I,  aż sama się sobie dziwiłam, bo jeszcze dwa dni wcześniej, biorąc paliwo na stacji CPN w Warszawie, o mały włos nie zabiłam człowieka z BMW, który stał w kolejce do saturatora za mną, a gdy wyszłam ze stacji przejechał obok mnie z piskiem opon omal mnie nie potrącająca. Stanął w poprzek blokując mi wyjazd i zaczął nalewać paliwo. Gdy skończył poprosiłam, aby przestawił samochód, ale w ogóle nie zareagował wchodząc do środka budynku stacji. Zareagował dopiero, jak z ogromną furią wpadłam za nim robiąc karczemną awanturę. Zapłacił mówiąc, ze też musiał na mnie czekać. Swoją drogą ta argumentacja była idiotyczna. Musiał czekać, a gdy wyszłam to udało mu się minąć moje auto? Wcześniej nie mógł tego zrobić, żeby stanąć do wolnego saturatora przed mną ?

          A w Zakopanem, jak ręką odjął. ŻADNYCH NERWÓW i horrorów, jak w Ustroniu Morskim. Myślę, że to kwestia nie tylko miejsca, ale i ludzi. W stolicy działa wprawdzie w imieniu Agencji TESSA kochana Bogusia, która także montuje nasz ostatni program z Bodziem Łazuką. Musze powiedzieć, ze występ, choć improwizowany na prętce wypadł o dziwo wspaniale. Tadzio Ross postawił mnie w mało komfortowej sytuacji na tydzień wcześniej oświadczając, ze będzie miał glosowanie w sejmie, które w efekcie odwołano. Bohdan, jak zwykle był w doskonałej formie i wypowiedział taką gamę komplementów na temat naszej przyjaźni, że nigdy mu tego nie zapomnę, ale przede wszystkim nie zapomnę, iż mimo , że miał promocję swojej książki, poratował mnie w tej dramatycznej sytuacji. W stolicy jest również  nasz największy przyjaciel- Misio, który dzwoni codziennie i  sama dobroć- Basia, która podpowiada, co należałoby dodać do scenariusza telenoweli  ZA WSZELKĄ CENĘ w jej  roli, ale jej uwagi są niezwykle cenne. Cóż trochę też trzeba tu również pracować. Jest więc cała TRÓJCA życzliwych. Tylko tyle, albo aż tyle.
    Postawny Góral zwrócił nam kolejna uwagę, aby Sabinek nie obsikiwal jego ogrodzenia z bali, więc przestaliśmy już chodzić na spacery pod Regle, bo wprawdzie przekazał jego prośbę Bacusiowi, ale to olał. Teraz chodzimy na łąki przy Strążyskiej albo- o ironio- jeździmy samochodem do centrum Zakopanego,o na Krupowki. Tam do woli może załatwiać swoje potrzeby w pobliskim parku, gdzie są kosze na psie odchody i nikt nam nie truje d....y.

sobota, 2 października 2010

Skutki horroru w Ustroniu Morskim

Wprawdzie wczoraj przyjechałam do Zakopanego,  gdzie rozbrajająca cisza, ale horror znad morz trwa. Własnie otworzyłam dwa listy polecone, które wręczono mi tuż przed wyjazdem i co widzę? Dwa mandaty i punkty karne za przekroczenie szybkości o 16 km/h. Gdyby panowie komendanci Straży Miejskiej wiedzieli, co wydarzyło się w Ustroniu może byliby bardziej łaskawi. Trudno jednak spodziewać się łaskawości po radarach!!!! W każdym razie Ustronie nie daje o sobie zapomnieć. Może to zresztą nie ostatni mandat?

środa, 29 września 2010

Edyta Olszówka nie chce kłamać!

      Zawsze robi mi się smutno, kiedy okazuje się, że zmierzenie z realiami przynosi rozczarowanie i, choć mój staż w dziennikarstwie jest już kilkunastoletni- to nadal skacze mi adrenalina, gdy jakieś "koleżance" lub koledze po fachu 'odbija przysłowiowa palma'. Dla osłody i równowagi przypominam sobie moje ostatnie spotkanie w Skolimowie z IRENĄ KWIATKOWSKĄ niezaprzeczalnie gwiazda wielka i jedną już z dzisiaj nielicznych, żyjących gwiazd, która słysząc od swojej siostrzenicy p. Krystyny, że również pracowałam w Teatrze Syrena powiedziała:- Patrz Krysiu to moja koleżanka. Słowa z ust kogoś takiego- to zaszczyt. Mówienie o kimś, kto tylko wykonuje ten san zawód- jak się utarło- koleżanka - jest dużym nadużyciem.
   Mogłoby się wydawać, że dzień, jak każdy skończy się pracowicie. Z p. Edytą umówiłyśmy się tydzień temu na wywiad do TT, a pretekstem do tej rozmowy mia być serial "Ludzie Chudego" - serial zresztą koszmarny, z czego być może moja rozmówczyni zdaje sobie sprawę, bo nie chciała o nim w ogóle rozmawiać. Co jednak ma zrobić dziennikarz, gdy aktorka wyraża zgodę na wywiad, a każde pytanie pointuje półsłówkami...
- Czy dużo czasu spędza pani w charakteryzatorni?  A propos ...Pani Edyta w roli Barbary- dziewczyny z Pragi wygląda, jak czupiradło. Ale może o to właśnie chodziło twórcom. Jeśli tak, to osoby mieszkające lub wywodzące się z Pragi powinny zbojkotować oglądanie tego "dzieła", ponieważ ani to since fiction ani serial oparty na faktach. Ale to zupełnie inna bajka.
- Około godziny, ale to nie o to chodzi- mówi p. Edyta- dla aktora ważny jest scenariusz, rola, nie charakteryzacja. W tej sekundzie przypomniała mi się druga wielka aktorka- Ewa Wiśniewska, która każdą swoją rolę ubiera w misterną charakteryzację.
- Scenografia nie ma dla pani też znaczenia?
- Charakteryzacja to nie scenografia!./ No rzeczywiście! Jakbym o tym nie wiedziała
- Rozumiem, że ta postać jest skrajnie od pani różna. ma dwóch dorosłych synów. Czy znajduje w niej pani jednak jakieś cechy, które są dla was wspólne?
- Nie pani Tereso ja nie będę odpowiadać na takie pytania tabloidowe. bo potem wyławiają moje wypowiedzi i cytują! Ja wiem, że wy musicie mieć coś z prywatności, ale nie będę odpowiadać na takie pytania!
- To może przynajmniej pani zdradzi, jak potoczą się losy pani bohaterki. czy odnajdzie miłość?
- Potoczą się tak, jak napiszą scenarzyści. W końcu pewnie kogoś znajdzie. Jak każda kobieta potrzebuje miłości.
- A Pani ideał mężczyzny?
- Nie będę opowiadać o swoich ideałach!. Mam kłamać!?
- To zależy tylko od pani. Jeśli chodzi o mnie może pani powiedzieć wszystko.
- Nie będę kłamać. Mam tyle do powiedzenia dwa, filmy, premierę teatralną.... Pani Edyta zrobiła się nagle bardzo nerwowa, więc postanowiłam nie ciągnąć tego tematu.
- Dobrze porozmawiajmy o pani rolach filmowych. Ale czy przynajmniej pani mile spędziła czas nad morzem?/ przed tygodniem, gdy się umawiałyśmy p. Edyta właśnie wyjeżdżala nad morze/ Była tam pani prywatnie czy zawodowo?
- Prywatnie. nie pani Tereso, ale to nie ma sensu..... Nie będziemy kontynuować tego wywiadu. Przepraszam i pozdrawiam panią. Do wiedzenia. Trzeba przyznać kultura ogromna.
Właściwie do chwili tego wywiadu na zdrowie nie narzekałam.  Zal mi było miłego spotkania, które musiałam nagle przerwać, aby zdążyć na ten wywiad i tego, ze moje dotychczasowe wyobrażenie o pani Edycie pękło, jak bańka mydlana. Trochę szkoda. Ale w ciągu ostatniego tygodnia to nie pierwsza bańka, która pękła.....
   A swoją drogą to ciekawe, że p. Olszówka weszła ostatnio na drogę prawdomówności? Zdaje się, że opowiadając o dobrodziejstwach osiągnięć kosmetycznych konkretnych firm, a zarazem korzystając z ich usług trochę mija się z tą.... prawdą...?
PS.  I jeszcze jedno Wywiad nieautoryzowany

czwartek, 9 września 2010

środa, 8 września 2010

BEZ MASKI: Rozbił się kolejny TUPOLEW!

BEZ MASKI: Rozbił się kolejny TUPOLEW!: "Późno wróciłam do domu. Miałam do wykonania mnóstwo, zaległych telefonów. Jak zwykle najpierw włączyłam telewizor. Złapałam za słuchawkę i ..."

Rozbił się kolejny TUPOLEW!

Późno wróciłam do domu. Miałam do wykonania mnóstwo, zaległych telefonów. Jak zwykle najpierw włączyłam telewizor. Złapałam za słuchawkę i  automatycznie ściszyłam dźwięk. Na ekranie pojawiło się bardzo dużo, w różnej konfiguracji i różnych okazji zdjęć Elżbiety Jakubiak. Boże! - pomyślałam. Kolejna katastrofa!  Pewnie rozbił się następny Tupolew! Co się dzieje?  Byłam przerażona, jak wtedy, gdy dowiedziałam się o rozbiciu tego z delegacją Prezydenta Lecha Kaczyńskiego pod Smoleńskiem. Nie mogłam przerwać bardzo ważnej rozmowy z zagranicą. Nie mogłam skupić się na prostym tłumaczeniu słów na angielski. Mój rozmówca spytał czy coś się stało. Powiedziałam, ze jakieś fatum nad naszym krajem, bo znowu mamy wypadek i przepraszając za swoją chwilową niedyspozycję przełożyłam rozmowę na dzień jutrzejszy. Nie zdążyłam nawet podejść do pilota, gdy zadzwonił telefon i usłyszałam głos mojej przyjaciółki Bożenki, która nie pracuje, więc siedzi cały czas przed Tv i sledzi TVN 24- Słyszałaś już?- rzekła zdyszana
- Elżbieta Jakubiak została- coś zakłóciło głos w słuchawce. Stanęłam na równe nogi
- Jak to uduszona? Myślałam, ze zginęła w katastrofie?
Zwariowałaś?! Zawieszona.- idiotko!
- Powieszona? Na czym? Przecież cały czas pokazują, że nie żyje.
- Jesteś wstawiona? Zawieszona w PIS-e
Włączyłam głos i dla pewności zaczęłam czytać na pasku.." odwołana za postawę..."
Za jaką postawę?- pytam Bożenki- przecież poza hołdami dla Jarosława Kaczyńskiego, zmieniła jedynie długość włosów i może makijaż. Nawet Marek Migalski, który niegdyś- świetny komentator i politolog, gdy przystał do PIS-u i  wtedy zmienił się nie do poznania,/ dokładnie tak- jak kiedyś uwielbiana przeze mnie Prof. Staniszkis/ a dzisiaj kaja się na antenie, że nadal wierzy w swojego Boga Jarosława nikogo nie przekona, że walczy o lepszą Polskę.Cała ta "TRÓJCA"  królów szat nie zmieniła, więc po co taka demagogia. Jutro, pojutrze wylecą kolejni, a stacje telewizyjne z braku materiałów pokażą, którzy tak naprawdę przeciętnych ludzi mało interesują. No chyba, że może razem wsiądą do kolejnego Tupolewa? Żal każdego człowieka, który ginie bezsensownie. Ale, żeby robić tyle szumu wokół jednej czy drugiej osoby, która wylatuje z jednej czy drugiej partii?!!!  Skandal!

poniedziałek, 6 września 2010

BEZ MASKI: BODZIO trzyma cały czas fason

BEZ MASKI: BODZIO trzyma cały czas fason: "Mój przyjaciel- Bodzio Łazuka, z którym wywiad można przeczytać w najnowszym Teletygodniu/ w nowej szacie graficznej/ dzieło kierownika arty..."

BODZIO trzyma cały czas fason

Mój przyjaciel- Bodzio Łazuka, z którym wywiad można przeczytać w najnowszym Teletygodniu/ w nowej szacie graficznej/ dzieło kierownika artystycznego- Jacka/ i za perfekcyjnych rządów nowej naczelnej Kasi Madey/ dawniej ŚWIATA SERIALI/ bardzo mnie dzisiaj zaskoczył. Jak zwykle zadzwoniłam, aby powiedzieć o publikacji naszego wywiadu, ale on już wiedział od Moniki Richardson, która własnie tego dnia przeprowadzała z nim wywiad. Ale niespodzianką nie było to, ze wiedział, ale to jak bardzo cieszył się z tego wywiadu i dziękował, jak dziecko, któremu podarowano lizaka. Gdy ktoś tak wielki- kto przez lata stał się legenda polskiego kina docenia czyjąś pracę w tym wypadku całej redakcji- to naprawdę miłe. Niestety nie zdarza się to tak często, ponieważ aktorzy przywykli, ze się o nich pisze, najczęściej chwali,a gdy pisze bzdury w tabloidach obrażają się albo wytaczają procesy. Niby to oczywistość, a jednak nic bardziej mylnego. Jeśli ktoś zabiega, aby za przeproszeniem pokazywać "dupę" i wszystko, co w darze dała mu natura, wychodzić z gołym tyłkiem na balkon i obnażać silikonowe balony na oczach paparazzi OK. Ale są przecież tacy artyści, którzy skutecznie chronią swoją prywatność, a jednocześnie nie wybrzydzają się, że jakiś dziennikarz chce im zadać pytanie. Wszystko to kwestia kultury, dobrego wychowania i poczucia humoru na swój temat.  I w tym wszystkim począwszy od kultury, a kończąc na poczuciu humoru bryluje Bohdan.
   Poznaliśmy się lata temu w Teatrze "Syrena" za dyrekcji  sw.p.Witka Fillera, który przyjaźnił się z Bodziem, a dla nas- świeżo opierzonych aktorek- już wtedy był historią magii kina. Filler miał słabość do Bohdana i nawet jego chwilowe niedyspozycje... były mu wybaczane. Tolerancji na alkohol Filler nie miał tylko dla kobiet- nawet byłej żony Ewy Miodyńskiej. Nie zdarzyło się jednak nigdy, aby Łazuka "zawalił" spektakl. Na scenie był mistrzem tak- jak jego mistrzowie w tym również i mój profesor Ludwik Sempoliński. Bodzio jest lubiany zarówno przez starsze pokolenie, jak i młodych, ponieważ jego występy są niepowtarzalne. Opowiedział mi dzisiaj, że wracając z koncertu przejeżdżał przez małą miejscowość, gdzie jeden z jego fanów tak bardzo chciał mu coś dać, a że niczego wiecej nie miał, zapakował mu cały bagażnik prawdziwkami. - I co zrobiłeś z taką ilością grzybów?- zapytałam. Zawiozłem do zaprzyjaźnionego cukiernika- Pana Edzia. On będzie wiedział- co z nimi zrobić. I taki jest własnie Bodzio Cały czas trzyma fason. Nigdy nie słyszałam, żeby na coś narzekał.

niedziela, 5 września 2010

BEZ MASKI: BEZ MASKI: ZYCIE JEST ULOTNE...

BEZ MASKI: BEZ MASKI: ZYCIE JEST ULOTNE...: "BEZ MASKI: ZYCIE JEST ULOTNE...: 'Przede wszystkim chciałabym za pośrednictwem swojego bloga złożyć jeszcze raz wyrazy głębokiego współczuci..."

piątek, 3 września 2010

BEZ MASKI: ZYCIE JEST ULOTNE...

BEZ MASKI: ZYCIE JEST ULOTNE...: "Przede wszystkim chciałabym za pośrednictwem swojego bloga złożyć jeszcze raz wyrazy głębokiego współczucia RODZINIE Gałczyńskich ze ŚLĄSKA ..."

ZYCIE JEST ULOTNE...

Przede wszystkim chciałabym za pośrednictwem swojego bloga złożyć jeszcze raz wyrazy głębokiego współczucia RODZINIE Gałczyńskich ze ŚLĄSKA  z powodu śmierci ich ojca, a mojego wujka HENRYKA- brata mojego ojca. Łączę się z Wami w bólu. Chce również powiedzieć, że gdy KTOŚ odchodzi na zawsze nie jest już ważne czy popełnił zasadnicze błędy... ODSZEDŁ i w tym jednym momencie tylko to się liczy. Możemy mieć do niego żal, możemy potępiać jego zachowania, ale nie wolno nam już źle o nim mówić. O zamarłych mówimy tylko dobrze lub wcale. Tym bardziej nie możemy ranić osób, które pozostały. Więcej nie będę się wymądrzać- osoby, do których to kieruję będą wiedziały...
   Tak się złożyło, że wczorajszego dnia, akurat w dniu pogrzebu Henia, ukazał się artykuł związany z naszym spektaklem 'CO PANI WYPRAWIA? Zainteresowanych odsyłam do ŻYCIA NA GORĄCO- rozkłdówka.

piątek, 27 sierpnia 2010

Co Pani wyprawia? /4/

Dawno już nie wspominałam o naszym programie, ale temperatura siadła nie tylko meteorologiczni e. Nasz koncert w Kołobrzegu był jednym, wielkim niewypałem, co poniosło konsekwencje zerwania przez nas kolejnych w Ustroniu Morskim i moim wcześniejszym wyjazdem. Przyczyny...? Naprawdę dużo by mówić....Z rozrzewnieniem wspominam  naszego akustyka Bartka Dzikowskiego. mam nadzieję, ze jeszcze razem popracujemy. Szkoda tylko widzów, którzy po tak dużej reklamie, kupili bilety i jak powiedziała do naszego dyrektora artystycznego jedna z pań- czuli się zawiedzeni. Zwłaszcza, że przedtem również odwołał swój koncert Iwo Komarenko. Szczęście, że po tylu antybiotykach, jakie wówczas brałam, / Tadeusz postanowił jechać do Kołobrzegu z żoną i natychmiast po występie wyjechał, nie czekając, aż spakuję swoje liczne kostiumy/ zdołam dojechać i wrócić nocą przez te cholerne lasy. No było minęło. Miejmy nadzieję, że taki horror- jak Ustroń i występ na dachu, podczas wichru więcej się nie powtórzy, bo nie życzę tego kolegom artystom.

BEZ MASKI: Jak SMS może zmienić intencję...

BEZ MASKI: Jak SMS może zmienić intencję...: "Na szczęście wyjechaliśmy już z koszmaru Ustronia Morskiego. Myślę, że te dwa tygodnie niestety nikomu nie wyszły na dobre. Jesteśmy też na ..."

środa, 25 sierpnia 2010

Jak SMS może zmienić intencję...

Na szczęście wyjechaliśmy już z koszmaru Ustronia Morskiego. Myślę, że te dwa tygodnie niestety nikomu nie wyszły na dobre. Jesteśmy też na Pomorzu, ale jakże innym kujawsko-pomorskim, a jutro wracamy do Warszawy. Wreszcie chwila na przejrzenie prasy. Ukazał się właśnie jeden z ostatnich robionych przed wyjazdem wywiadów dla TELETYGODNIA z Maciejem Wierzbickim robionym przy okazji powtórki serialu Trzeci oficer. Jak zwykle sięgnęłam po komórkę, aby wysyłać SMS-a, że wywiad się ukazał. Uważam, ze skoro wydawnictwa nie płacą aktorom za udzielenie wywiadu- to przynajmniej przyzwoitość dziennikarza, który bierze marną, bo marną kasę nakazuje go o tym powiadomić. Przyznam, ze w pierwszej chwili, gdy ktoś ze znajomych mi powiedział że jest mój wywiad i z kim zaprzeczyłam. To był mój pierwszy wywiad z tym aktorem w dodatku przez telefon i nie pamiętałam. Oczywiście po kupieniu TT i przeczytaniu  pierwszego pytania przypomniała mi się cała historia. Pan Maciej był w trakcie zdjęć do Domu nad rozlewiskiem i, gdy dzwoniłam wspominał o ograniczonym czasie. Umówiliśmy się precyzyjnie o 22.30, ale z kolei inny aktor p. Edward Lubaszenko przełożył godzinę swojego wywiadu. Nie cierpię takich sytuacji, bo co by się wtedy nie mówiło jest to niezręczność. Na szczęście rozmowa poszła gładko. Poprosiłam o błyskawiczną autoryzację i zgodził się. Niestety po kilku dniach jej jeszcze nie miałam, więc koleżanka w redakcji postanowiła wcześniej dać już gotowy, inny wywiad, bo przecież wiadomo, ze tygodnik ma obligatoryjne terminy oddania materiałów do drukarni. Zbliżał się jednak termin mojego wyjazdu i masa spraw do załatwienia. Denerwowałam się, że muszę czekać na ten jeden tekst. Napisałam, więc SMS-a
-  Panie Maćku, kiedy mogę spodziewać się autoryzacji?
Zwrotny SmS świadczył o tym, że nie dostał tekstu mailem ale też..
.ani w mojej, ani Pani karierze wywiad do Teletygodnia nic nie zmieni, jak ten wywiad się nie ukaże.
Przyznam, że nieco zdziwił mnie trochę arogancji ton tej wypowiedzi, zważywszy na całkiem miłą rozmowę, ale jako aktorka zrzuciłam to na karb poddenerwowania zdjęciami. Spodziewałam się jednak koszmarnej autoryzacji, a o dziwo przemiła agentka powiadomiła mnie, że poza interpunkcją nie ma zmian.
   Dzisiaj przypadkowo otworzyłam po 3 tygodniach swojego SMS-a z prośba o termin autoryzacji  i zgrozo zobaczyłam tekst:
- Panie kiedy mogę spodziewać się autoryzacji?
Wypadło słowo "Maćku"- co zmieniło diametralnie ton MOJEJ wypowiedzi.
 No, ale co począć na elektroniczne chochliki....

wtorek, 17 sierpnia 2010

Nareszcie trochę oddechu


Choć pewnie wiele osób powiedziałoby, że dzisiaj fatalna pogoda, dla nas wreszcie to raj. Spokój, cisza, cudowne powietrze i wreszcie dobre ciśnienie.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

BEZ MASKI: A won!!! turyści!!! Koszmar nad Baltykiem!

BEZ MASKI: A won!!! turyści!!! Koszmar nad Baltykiem!: "Przede wszystkim dziękuję za miłe, a także bardzo trafne komentarze i choć wolałabym komentować inny, może ważniejszy temat, znowu muszę zaj..."

A won!!! turyści!!! Koszmar nad Baltykiem!

Przede wszystkim dziękuję za miłe, a także bardzo trafne komentarze i choć wolałabym komentować inny, może ważniejszy temat, znowu muszę zająć się tym samym, choć może lepiej byłoby powtarzać teksty, bo w czwartek i piątek czekają nas koncerty. No chyba, że nikt nie przyjedzie...
 Uważam jednak, że  w poszczególnych miastach, a już na pewno w Ustroniu Morskim należałoby po wczorajszym "popisie koncertowym wymienić WŁADZE, niezależnie,  z jakiej opcji politycznej się wywodzą!!!! Dążą, bowiem skutecznie do tego, aby całkowicie wyeliminować polskich turystów, a może i zagranicznych z pobytu  nad polskim morzem latem. Gdybym tego sama nie przeżyła wczoraj, a właściwie już dzisiaj pewnie pomyślałabym, że jakaś starowina nadaje na młodzież, albo stetryczały ramol lub emeryt narzeka, bo przyjechał  nad Bałtyk w celu poznania starszej pani, a tymczasem dostał ostro po uszach.
Koszmar rozpoczął się o godzinie 12.00 próbą instalacji sprzętu i, jak już pisałam waleniem w bębny i gitary, ale prawdziwy horror miał się zacząć po 20.00. od 16.00 Lato z radiem, wyszliśmy nad morze. Sabinek smutny., Gdy na scenie pojawiła się Patrycja Markowska- koncert dało się słyszeć nawet nad morzem. Do której można siedzieć nad morzem? O 21.00 postanowiliśmy wracać. O dziwo nie wszyscy wracali. Po drodze mijaliśmy sporo osób, zziębniętych, okrywających się kocami, którzy nadal postanowili słuchać szumu fal, niż niewyobrażalnych decybeli. Sabinek też zaprotestował. Zwykle nie lubi spacerować w nieznanym sobie terenie. Tym razem położył się obok ogniska, przy smażalni ryb.Utytłał się tak w czarnym popiele, że wyglądał jak świnia pekari. Wreszcie udało się go dociągnąć do pokoju, w nadziei, że tu będzie ciszej. Nic bardziej mylnego. Biedaczek, aż zakrywał łapami swój wielki biały łeb. Moje nerwy sięgały zenitu, ale pomyślałam oby do 22. 00, gdy nagle obwieszczono ze sceny, że pojawi się PIASEK. W normalnych warunkach naprawdę lubię piosenki Piaska i chętnie bym posłuchała, ale po tygodniowym niewsypaniu, bo co noc wysłuchuję fałszów karaoke- zbliżałam się do szczytu ludzkiej wytrzymałości, a przecież sama jestem artystką. Jakby tego bylo mało przed północą Ustronie |Morskie zafundowało swoim wczasowiczom pokazy sztucznych ogni. Dało się słyszeć krzyki, piski rozbawionego tłumu.
  To koszmar przed którym co roku staram się chronić swojego pieska, dlatego nie wychodzę na Sylwestra. Zakryłam Sabinowi uszy, ale i tak 80 kg kolos trząsł się, jak osika. Gdyby nie telewizja, która miała nas dzisiaj odwiedzić, mieliśmy zareklamować nasz program CO PANI WYPRAWIA pewnie bym się rozpłakała, ale jak reklamować kabaret z podpuchniętymi oczami? nikt by nie przyszedł...:/
- No jeszcze kilka minut, jeszcze kilka...
Po 24... rozpoczął swój występ inny zespół. Skończył po 2 w nocy.
Dobrze, że ekipa telewizyjna przełożyła wizytę na wtorek. Za to ja odwiedziłam rano Panią stomatolog, która wyrwała mi ząb- na własne życzenie. Mam nadzieję, że to była właściwa przyczyna migreny i potwornego bólu głowy. Na szczęście to dolna 6. Na scenie nie będzie widać. A, jeśli nawet to trudno. Wpasuje się w rolę.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Czemu nie załapać artysty za !?

O samego rana ekipa Patrycji Markowskiej  i zespół Kombi przygotowują się do koncertu. Nie słychać własnych myśli,  bębnienie perkusji, strojenie gitar, gdzie najbardziej po uszach dają basy zagłusza wszystko. Widownia dopisze, bo wstęp wolny, pewnie płaci miasto.Sabinek zasłania głowę łapami. Był na strzeżonej plaży przez moment, bo nie dało się go odciągnąć od morza. Pogoda dopisuje, z nastrojami gorzej. Tubylcy zarabiają na turystach, ale tez maja ich serdecznie dość. W pobliskim sklepiku dało się słyszeć - I znowu ten łomot!
A turyści myślą, ze im wszystko wolno. Nie tylko dłubać w oczach psa, ale ciągać za nos artystę też wolno. Czemu nie! Wczoraj, gdy wsiadaliśmy do samochodu z Tadziem Rossem w Kołobrzegu, ledwo co zdążył ruszyć wycofując podbiegła starsza, rozbawiona Pani. Myślałam, że pani chce poprosić o autograf. Tadzio uchylił okno:- Jestem Jadzia.  Znam cię. Jak się masz?- chichotała sięgając ręką do torebki i zastawiając drogę wyjazdową, aby wyciągnąć z niej aparat fotograficzny. Nie dziwię się Bożenie Dykiel, która mówiła mi, że nigdy na wakacjach nie pozuje do zdjęć z fanami, nawet jeśli się na nią obrażają. Na szczęście naszej pani aparat zaciął się, więc kontynuowała- Co tu robicie? Gdy Tadeusz wyjaśnił, że przyjechaliśmy na występy- roześmiała się - ja też jestem tu na występach i ni stąd ni zowąd złapała Tadeusza za nos. Skonsternowany grzecznie przeprosił, żeby zamknąć okno, tłumacząc, ze  musi wyjechać, bo blokujemy aleję spacerową. Nic dodać nic ująć!

sobota, 14 sierpnia 2010

Zazdroszczę Aśce Bartel ciszy...

Właśnie w nr 32 Życia na Gorąco ukazał się mój artykuł o Joasi Bartel, która 5 lat temu podjęła decyzję o budowie domu na wyspie Wolin, który z trzech stron otaczają lasy, a z jednej jezioro. Przynajmniej jej pies może spokojnie się wykapać nie mówiąc o jego pani- cudownej zresztą kobiecie. My przez kilka dni szukaliśmy w pobliżu jakiegoś jeziorka, bo "Czerwona rzeczka"- jak ją nazywają tubylcy, po ostatnich powodziach okazała się jednym, wielkim ściekiem. Ponieważ czekamy już tylko na koncerty:  19 sierpnia  w Kołobrzegu- w "Widokówce" na szczycie- dachu, w przepięknej nowo powstałej kawiarni, na najwyższym w tym mieście budynku, a 20 sierpnia w amfiteatrze w Ustroniu Morskim- to potem zamierzamy odwiedzić województwo pomorskie i moje rodzinne strony - Grudziądz, gdzie w okolicy jezior nie brakuje.
   Ale nie wszyscy narzekają. Krysia Tkacz/ wywiad w aktualnym nr Teletygodnia/,  do której 2 dni temu dzwoniłam, aby jej powiedzieć o wywiadzie- nad morzem, w Podczelu czuje się wspaniale.- Wykupiono tu cały nakład Teletygodnia, a ja rozdaję autografy na czerwonej bluzce/ w TT umieszczono jej fajne zdjęcie w czerwonej bluzce/. Dobrze, że Sabinek czuje się trochę lepiej, bo już aportuje.

piątek, 13 sierpnia 2010

Ustronie nie oznacza ustronie....

Ustronie Morskie, gdzie mieszkamy, paradoksalnie przy ul Spokojnej stanowi centrum rozrywki tej nadmorskiej miejscowości. Począwszy od wycieczek rowerowych, tłumów wczasowiczów udających się na plażę, place zabaw dla dzieci, niekończące się grillowanie, bar karaoke, amfiteatr z wędzonymi rybami, pobliskie smażalnie ryb na zeszłorocznym tłuszczu wśród których wyrasta jak rodzynek restauracja, jadłodajnia "Gacek" . No i najgorsze- co może się zdarzyć niskie ciśnienie. Pomimo szumu fal i zawsze urokliwego morza, oraz ogromnych połaci zieleni otaczających lasów nie ma właściwie skrawka wolności, dokąd można by pójść na spacer bez tłumu wczasowiczów zaczepiających Sabina, dzieci ciągnących go za uszy, puszczających mu w oczy bańki mydlane lub opasłych, z nadwagą pań pocieszających się, że w tym jednym momencie, kiedy przechodzi uwaga przechodniów nie jest skupiana na zwisających im fałdach tłuszczu. Pełne podziwu są też mamuśki z wózeczkami podjeżdżające jak najbliżej głowy ogromnego owczarka podhalańskiego, zahaczające kółkami wózka o jego łapy i pytające czy dziecko może go pogłaskać , a tak naprawdę wsadzić mu mały paluszek w oko?! Jakby tego było mało wakacje są przecież po to, aby wrzucić na luz i wreszcie dać upust swoim pasjom: nachlać się do woli piwa albo i czegoś mocniejszego, popiardywać bez zahamowań na spacerach, oblepić się tatuażami, bo to modne, córeczce nalepić węża na oko albo wpleść długie modne sznurki we włosy, aby potem ciągnąć je za nie na plaży wyrywając przy tym połowę włosów. Nic dziwnego, że mieszkająca obok 8- letnia Dominika chciałby już wracać do domu. Zresztą tak samo, jak Sabin, któremu pewnie po nocach śni się podwarszawska działka, otoczona lasami, własny basen i nieustannie włączone spryskiwaczki. Tęskni też pewnie za spokojem- tak jak i my. Jedynym momentem, na odrobinę luzu wydawał się spacer na dziką plażę po Faktach, żeby bezpiecznie mógł popływać i nacieszyć się w morzę. Niestety i ta przyjemność została mu po części odebrana, bo nie tylko my wpadliśmy na ten genialny pomysł i o zmierzchu na plaży pojawia się wiele piesków. Ale nie czworonogi stanowią tu problem tylko drogą, którą trzeba tam dojść. Do wczoraj jeszcze całkiem znośna, dzisiaj stała się wręcz obrzydliwa, bo co rusz trzeba uważać, żeby nie wdepnąć w ogromną kupę. Ale nie psią LUDZKĄ!!!-  Ale poza tym jest wspaniale...