środa, 19 września 2012

Ostatni wywiad z WALDEMAREM KOCONIEM- REWIA


Bardzo dziękuję fotoedytorom, a także kierownictwu Rewii Pawłowi i Monice za wspaniały dobór zdjęć i  fantastyczny layout. Niestety te świetne zdjęcia Waldka zabrały wiele miejsca, a jego życzeniem było, aby wywiad ukazał się bez skrótów. Publikuję go zatem w całości,  tak jak został autoryzowany, ponieważ Waldemar Kocoń, akurat od tego wywiadu przywiązywał wielka wagę. Jeszcze tego samego dnia po autoryzacji zadzwonił wieczorem, bo chciał nanieść jeszcze jedną bardzo istotną dla niego kwestię. A, że był poetą, pięknie władał językiem polskim mogę śmiało powiedzieć, że był to nasz wspólny wywiad.  Mam nadzieję, że redakcja nie będzie miała do mnie pretensji, ze publikuję go w całości, bo czytelnicy a zwłaszcza jego fani i tak będą woleli mieć w ręku na pamiątkę to czasopismo.
Waldemar Kocoń- REWIA
 TROCHĘ ZDZICZAŁEM…
Nota biograficzna: Prywatnie jest człowiekiem bardzo skromnym, wrażliwym inteligentnym. Ma duże poczucie humoru na swój temat. Laureat statuetki PROMETEUSZA, za najwyższe osiągnięcia artystyczno – twórcze,  należy do grona wybitnych polskich wokalistów,. Występował  nie tylko dla Polonii, ale w największych salach koncertowych świata. Do dzisiaj wyjątkową ekspresją śpiewu i potęgą swego głosu powoduje dreszcze słuchaczy. Jednym z jego przebojów jest „Uśmiechnij się  mamo”.- Debiutował w klubie studenckim „Hybrydy”. Pierwsza nagroda/ 1969 r/ na Kiermaszu Piosenki Studenckiej  w klubie Medyk w Warszawie i w tym samym roku I - miejsce  w programie telewizyjnym „Proszę dzwonić” otworzyła mu drogę do kariery.
          Gdy stan wojenny/ 1981 r./ zastał go w Nowym Jorku postanowił zostać w Ameryce. Przez wiele lat prowadził  tam własny program telewizyjny „One Man Show” oraz od 1991 r.  program radiowy  „Kocoń przed północą”. W sumie wydał 18 płyt w tym najnowszą: NIE WIERZĘ…
Po 19 latach pobytu w USA  wrócił do Polski. Publiczność o nim nie zapomniała. Nadal gra swoje recitale, bierze udział w koncertach na rzecz ochrony zwierząt. ***
- Na początku marca br. stwierdzono i ciebie raka. Przyjąłeś tę wiadomość- jak wyrok?
-  Miałem problem z gardłem, czułem się słaby, więc poszedłem do lekarza. Dał mi  skierowanie do szpitala. Okazało się- białaczka!.  Szok!  Dlaczego ja?  Czy rak jest defektem genetycznym? Wynikiem mojego dość chaotycznego życia? Ale potem… przyszła chwila przytomności. Pomyślałem: Trudno! Trzeba się z tym pogodzić. Świadomość tej choroby nie jest przyjemna, ale tak naprawdę niewiele w moim życiu zmienia. Żyję tak, jak żyłem.
- Chyba jednak nie do końca…
-  Kiedyś paliłem, teraz nie. Wcześniej odżywiałem się nieregularnie, w zbyt małych ilościach. Dla utrzymania sylwetki jadałem tylko śniadanie i obiad.  Najczęściej bez mięsa.  W tej chwili jem pięć posiłków dziennie: mięso, ryby oraz dużo warzyw i owoców.  Czy pije alkohol? Czasem wychylę drinka. W sprawach porządkowych mam kogoś do pomocy, ale czasami sam lubię posprzątać, popielić w ogródku,  coś posadzić. Nie lubię tylko zmywania naczyń. Po kawie goście sami  po sobie sprzątają.  Zresztą…. Nie wiem- czy na kawę wpadają z mego czy moich   kociaków powodu? /śmiech/  One są przecież dużą atrakcją i atutem. Mały- Maxim jest strasznie gadatliwy,  uwielbia prezenty i jest szczęśliwy, jak  coś dostanie. Serwal- Rexus,  jest zazdrośnikiem. Też chce być w centrum uwagi.
Żyję naprawdę normalnie.  Jak widzisz mimo, że jestem po ostrej chemii włosy mi nie wypadły, a kroplówka nazywana przez pacjentów – fryzjerem- goli każdego na kolano.  Teraz jestem pod stałą  opieką dr Ireny Chlebińskiej oraz specjalistów z oddziału hematologii Prof.  Wiesława Jędrzejczaka.  Za sprawą dr Moniki Paluszewskiej biorę chemię w kapsułkach i raz na 4- tygodnie jeżdżę na przetoczenie krwi. Po transfuzji czuję się świetnie.
- I naprawdę świetnie wyglądasz.
- Jak widzisz choroba nie zmieniła ani sposobu mojego życia, ani stosunku do ludzi czy zwierząt. Od środowiska artystycznego- ZASP-u otrzymałem ogromną dawkę otuchy i wsparcia. Na czas choroby musiałem przerwać występy. Ale znowu jeżdżę z  programem swojej najnowszej płyty Nie wierzę…. Moje piosenki są poetyckim komentarzem do  aktualnej rzeczywistości.
- W czasie pobytu w szpitalu nie miałeś problemu z opieką nad Twoimi  dzikimi zwierzakami? 
- Przez sześć tygodni spędzonych na Banacha  kotami opiekowali się przyjaciele, którzy je znali. Ale pojawił się problem…. Gdy byłem w domu, mój serwal afrykański-  Rexus- ocierał się o nich i przyjaźnie reagował. Podczas mojej nieobecności, pewnego razu wpadł w furię , zaparł się w drzwiach i nie chciał ich wpuścić do środka. Ogromne uszy kładł na tę małą główkę i wytrzeszczał kły, jak  tygrys szablozębny. Nigdy w takiej akcji nikt go nie widział.
- Czy uczłowieczając swe kociaki sam nie zdziczałeś ?
-  Tak zdziczałem i ale ich wcale nie próbuję uczłowieczać! Ograniczyłem im przestrzeń, ale nie duszę. Wciąż dwiema, czterema łapami mogą przebywać w Afryce.
- Czy nie obawiasz się, że serwal/ 21 kg wagi/- średniej wielkości zwierzak Afryki może kogoś zaatakować?
- Wykluczone! Mógłby jedynie postraszyć czując zagrożenie.
- Udzielasz się publicznie ze swoim serwalem. Lubi chodzić na smyczy?
 - Na smyczy zwierzaki  są tylko w samochodzie i miejscach publicznych.  Z serwala Rexusa jestem naprawdę dumny, dzieląc się odpowiedzialnością za to oswojenie- staram się pokazywać  go tylko tam , gdzie bierze udział w akcjach charytatywnych: na rzecz biednych, opuszczonych zwierząt ze schronisk, na rzecz dzieci. One go kochają, a on odwzajemnia tę miłość .  Jestem szczęśliwy, że mogę być tak blisko natury ,  cieszyć się jej pięknem, szanować  niezależność swoich pupili, a zarazem dawać im miłość i  brać miłość od nich.
Teresa Gałczyńska


                                             

Brak komentarzy: