poniedziałek, 10 lutego 2014

O REKLAMÓWEK DO SPOJÓWEK

                                 

         Pamiętam, jak przed laty, występując w reklamie wiśni w czekoladzie, zamęczona nieustannym powtarzaniem jednej scenki, zmuszana do wchłaniania kolejnych pudełek tych łakoci na próbach - po 21 pudełku zaczęłam wymiotować do kubła obok. W dodatku z tym przylepionym uśmiechem, pomiędzy wiecznym oblizywaniem się i okrzykami, jakie to pyszne! Ale czego się nie robi dla sztuki – komentował ubawiony „reżyser” owego dzieła.
      No właśnie! Dla sztuki?
Uczestnicząc w kolejnych castingach zauważyłam tę niesłychaną, twórczą pasję autorów reklamówek, ten przegląd setek twarzy, by wybrać najlepsze! Ten zapał, graniczący z fanatyzmem, mający świadczyć o tym, że powstaje kolejne reklamowe dzieło życia nieznanego jeszcze realizatora, co dzięki trzysekundowej migawce wkroczy do panteonu gwiazd mediów artystycznych!  Nie! Reklamówka nigdy sztuką nie była, nie jest i nie będzie, choćby najlepiej zrobiona. Jej służalczo- kłamliwy charakter i teza wykluczają jakąkolwiek sztukę. Podstawieni rozmówcy, aktorzy poprzebierani w kitle lekarzy, farmaceutów, w stroje kucharzy, lipne wykresy, oszukańcze sondaże poparcia! Skoro wiemy, że jesteśmy nabijani w butelkę czy reklama zniknie? Co to, to nie!
       Media będą królować dopóki żyjemy i wetkną nam każdy chłam. Ale może nie damy się kiedyś nabierać tak łatwo?
         Wzdycham, powątpiewam, smutnieję!
Moją reklamę pokazywano zaledwie kilka razy, dla pocieszenia Sophia Loren w swej zachwalance makaronu też nie zabłysła. Owa reklama po kilku emisjach także zdechła, ale tylko, dlatego, że zleceniodawcy źle obliczyli kasę i nie było ich stać na wykupienie większej ilości antenowego czasu.
                     Reklama dźwignią handlu?
No nie wiem, nie zawsze, nie w każdym handlu. Powiedzonko niby trafne, ale tyle przydatne, co” każdy kowalem swego losu”, – gdy kuźni, młota i nawet konia do podkucia brak lub” cukier krzepi”, – kiedy miliony cukrzyków nazywa go białą śmiercią.
        Gdzie te czasy, gdy aktorzy popchnięci buntem sprzeciwu przeciwko władzy odmawiali udziału w reżimowych produkcjach? Szczycili się odwagą, honorem, poczuciem solidarności. Czy nic nie zostało? Nic. Za kilka stów, o ile zostanie się wybranym na zdjęciach próbnych trzeba brać udział w apoteozie lichwy/banki/, wychwalaniu niesprawdzonych leków/koncerny farmaceutyczne/propagandzie sukcesu/ Unia/ itp.! Nie masz prawa na odmowę, bo cię już nie zaproszą, nie masz prawa na bunt, bo umrzesz z głodu, nie masz wpływu na „dzieło”. A o jakości reklam świadczy to, co widzimy. Poczynając od wygłaszanych dialogów, najczęściej nachalnych, niedobrych, niedowcipnych, sztucznych, a kończąc na całym etapie produkcji.
          I jak każdy widz zadaję retoryczne pytanie…
Czy ta reklama jest skuteczna, czy zachęci do kupna towaru? Przecież to jedyne kryteria pożytku tych filmowych agitek. Badania skuteczności reklam są przeprowadzane sporadycznie, byle jak, po łebkach - to za drogo kosztuje. Jakież, więc to pole do nadużyć, do nepotyzmu, kolesiostwa, zwykłej nieuczciwości. Kto odpowie na pytanie, – czemu ta osoba będzie lepsza od tamtej na ekranie? I co to znaczy lepsza?
 Czy aktor…
A-    który kupuje szampon, bardziej mnie- konsumenta zachęci do kupna tego szamponu?
B-     czy aktor B? Czy aktorka C piorąca w proszku lepiej zareklamuje produkt, niż pani D? Jaka powinna być? Taka jak wszyscy, „nasza”, zwykła, pani domu, jakich wiele, czy wybijająca się charakterystycznością, tym nieodgadnionym czymś. Jestem w stanie zrozumieć, że gwiazdy zachwalające towar mogą być skuteczne, bowiem prawa psychologii o tym trąbią. Sławny aktor grający miłosiernego księdza czy lekarza wzbudza zaufanie i uwierzymy mu, gdy w reklamie wciska nam syrop na kaszel o podejrzanej nazwie Kaszelax. Ale reszta?  Doprawdy trzeba być mistrzem panowania nad rozumowaniem tłumu, psychologiem, intuicjonistą, wizjonerem i magiem, wręcz Panem Bogiem, aby wyrokować, że ten dobór obsady jest najlepszy! I ten rodzaj filmowania i montażu i muzyki najtrafniejszy. A gdy się wali kulą w płot? A kto to tam sprawdzi? No, kto. To nie reklamowy film jest winny w razie, co, tylko badziewiasty towar, nie?
         Ach, chciałabym poznać osobiście tych „pisarzy” produkujących owe scenki do reklam, prywatnie porozmawiać z reżyserami o wyższej konieczności tych produkcji. I chyba usłyszę to, czego się spodziewam. Wylewająca się zewsząd ideologię nieprawdy, dorabianie sobie artystycznych ambicji, nieznośną, bezrefleksyjną zgodę…na wszystko! W imię mamony. W imię ojca i syna…
         Ktoś przenikliwie mądry wymyślił to słowo. Zawiera w swoim rdzeniu całą istotę sprawy, Bowiem najczęściej bierzemy udział w Re – Kłamie. Tak, teraz widać, kim jesteśmy, ludźmi do wynajęcia, kupienia, sprzedajnymi, poddanymi władzy pieniądza, małymi ludzikami w tłumie bezrobotnych artystów. Takie czasy – ktoś westchnie i pochyli głowę na znak zgody i umilknie, aby więcej nic nie mówić…
         Z błogosławioną ironią przypominam sobie opowieść Lidki Stanisławskiej startującej do jednej z reklam. Reklamy nie dostała, bo w myśl słów reżysera była za bardzo ”przy kości”. W reklamie wystąpiła…Dorota Wellman. I to jest pointa mych rozważań nad całą maszynerią tworzenia reklam i wysiłku sztabu ludzi, co tam sztabu, batalionu, bo wliczając aktorów, w taki projekt zaangażowanych są setki. A potem góra rodzi mysz! Niechże, więc statystom, aktorom, oświetlaczom, charakteryzatorom, kostiumologom, scenarzystom, reżyserom nadal śni się, że robią coś z pożytkiem dla społeczeństwa, z ideą na czele, śni się coś więcej niż to, że tyrają za kasę. Wspierają koncerny, manipulują, otumaniają. Sen słodki, sen, który nie ma sumienia, pozbawiony jest też logiki, sen, który daje tylko siłę do przeżycia. Nie do życia, do przeżycia.
         Ale, ale… nie jestem publicystką i dziennikarką śledczą, ani też interwencyjną panią reaktor. Tym razem pytałam, jako widz. I z wielką radością przestaje być widzem, wracam do aktorskiego nimbu, do mego videobloga. Oglądając poprzednie i ostatnie odcinki trochę mi żal tych wszystkich nieujawnionych w materiale scen, tych wypowiedzianych myśli, zawahań, pomyłek…Cóż, czas każe montować moje programy bezwzględnie. Nic poza ustalony limit minut. Przypominam sobie wzruszenia Teresy Lipowskiej, gdy szczerze i śmiało mówiła, jak sobie radzi po stracie ukochanego męża, łzy śmiechu wspomnianej już Lidii Stanisławskiej opowiadającej o swych koncertach… Refleksyjne wspomnienia Krysi Sienkiewicz. Ale przychodzi dobry anioł, kładzie palec na ustach i szepce – „Nie martw się Tereniu, to wszystko masz w duszy i na taśmie, może te rozmowy kiedyś pokażesz w całości.” O tak, nawet te fragmenty z prób! Nawet te chwile, gdy puszczały nerwy i pojawiał się płacz, ze wzruszenia lub śmiechu… Ot i cała ja. Oto i moje pisanie. Od reklamówek do…spojówek! Kobiety tak mają! Myślą naraz o rzeczy tysiącach. 
Wybaczcie, ale nie zanudziłam, prawda?


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

I kolejny rewelacyjny tekst o reklamie, na temat reklamy, na temat wyborów.... Cóż słów brakuje, gratuluje

Anonimowy pisze...

zgadzam się. Czy ktoś to czyta?