wtorek, 6 września 2011

NIE TAKI NERWUS JAK SIĘ WYDAJE

Każdy, kto poznał osobiście Jurka Połomskiego wie, że jest niesłychanie szarmanckim i ciepłym człowiekiem. Jednak mnie- w ciągu kilku dni naszej konwersacji- dał się mocno we znaki. Ale też faktem jest, że okres, w którym przeprowadzałam z nim rozmowę był dla mnie wyjątkowo ciężki - bo przypadł na chorobę Sabinka, a ściślej mówiąc na dramatyczne zakończenie Jego cierpień.
Z widzenia znamy się od dawna z sekcji estrady w ZASP-ie, ale w zasadzie poza grzecznościowym dzień dobry nie zamieniliśmy nigdy ani słowa. Tym razem tych słów miało być więcej, więc zadzwoniłam do pana Jurka z pytaniem- czy zechciałby się ze mną spotkać i udzielić wywiadu do Życia na Gorąco.
Początkowo był niezbyt miły, zmienił trochę nastawienie, gdy powiedziałam, że wielokrotnie rozmawiałam z jego koleżanką Hanią Rek i zawsze była zadowolona, a także dodałam, że ZG ma również swoich oddanych i wiernych od lat czytelników. W ostatecznym rozrachunku doszliśmy do kompromisu udzielenia tego wywiadu przez telefon. Właściwie po tej krótkiej, nie nagrywanej rozmowie miałabym materiał do ZG, gdyby chodziło tylko o sensację, ale przecież nie zawsze o to chodzi...

Umówiliśmy się na konkretny termin. Wiedziałam, ze rozmowa nie będzie łatwa, bo pan Jerzy zaznaczył, że nie będzie odpowiadał na pytania prywatne. Kocham, gdy aktor lub inny artysta tak jasno wyraża swoje zdanie, bo przecież jaki kolor butów najchętniej kupuje- mówiąc kolokwialnie- to też prywata.
No, ale nie przypuszczałam, że piosenkarz w ogóle nie dopuści mnie do głosu, a przerywanie mu długich monologów nie odniesie skutku, więc w końcu odpuściłam, pozwalając artyście na wypowiedź SWOBODNĄ. Tak czy inaczej rozmowa odbyła się i trzeba było ją opublikować. Ale jak...? Za pomocą jakiego klucza? Jerzy Połomski, który nie włączył się jeszcze w nurt internetowego szaleństwa zażyczył sobie w dodatku autoryzacji na papierze. Co było robić. Napisałam i w dniu, gdy w dodatku moja agencja zaprosiła mnie na casting, we wtorek przed feralną datą.... udałam się na Mokotów do pana Jurka. Niestety każdy z jego telefonów milczał, w końcu czekając godzinę pod domem dodzwoniłam się wreszcie na domowy, a pan Jurek z urokliwym uśmiechem oznajmił, że położył gdzieś komórkę i przepadła. Ostatkiem sił weszłam na 4 piętro, gdzie powitał mnie sam mistrz, który czekał na mnie ze świeżo zakupionym ciastem. Wzruszył mnie.... Niestety zostać nie mogłam, bo już byłam spóźniona na kolejne spotkanie. Na szczęście autoryzacja nie wniosła drastycznych zmian. W piątek na dwa dni przed tym" co musiało się stać....." przeprowadziliśmy ostateczne, kosmetyczne poprawki. Byłam bardzo załamana stanem Sabinka, więc pan Jurek pocieszył mnie na swój sposób, ze jego przyjaciel kompozytor p. Sent po stracie swojego czworonoga kompletnie się załamał. Wyjaśnił również, że zwykle nie jest tak niemiły, ale jego mniemanie o dziennikarzach zmienił tabloid, który napisał o jego depresji, która w rzeczywistości była jedynie chwilową chandrą. Rozmowa skończyła się sympatycznie, choć początki nie były łatwe. No cóż w tym zawodzie tak bywa, ale nie taki diabeł straszny, jak go opisują.

Brak komentarzy: